- Zostałem postawiony w trudnej sytuacji... i staram się nie dać zrobić na szaro. Słonko... powiedz no mi czemu... Nie... Nie, nie, nie.
Zapada cisza. Czekam niecierpliwie i z niepokojem na ciąg dalszy. Ze wstępu przeczuwam, że o pogodzie dziś nie porozmawiamy. Po dłuższej chwili podejmuje:
- Moim zdaniem jestem idealnym typem do unieszczęśliwienia Ciebie. Czemu zresztą usiłuję przeciwdziałać i nie dać się wkręcić.. - znów przerywa, ale tym razem na krótko - Widzisz ... uważam że mnie sobie znalazłaś podświadomie z założeniem, że dostaniesz ode mnie kopa i w sumie cały czas podświadomie na to czekasz.
- No i? Bo jeśli nawet, to co? Na czym miałoby polegać to "wkręcenie"? - pytam, ale chyba już wiem, do czego zmierza. Nie wiem jednak, co zrobić z tym wszystkim, co w podświadomości nie tylko "siedzi", ale ma potężny wpływ na życie i postępowanie.
- Wkręcenie polega na Twoim podświadomym działaniu, mającym na celu zachęcenie mnie do przykopania Ci.
- Wybacz, ale ni w ząb nie wiem, czym znów Cię zachęcam... Podświadomie, bądź nie. Czemu teraz właśnie nawrót do tego tematu?
- A tak spontanicznie dzielę się tym... Nic szczególnego się ostatnio nie wydarzyło. A czym zachęcasz? Całą sobą moja Miła, całą sobą...
Gdyby nie ton jego głosu i uśmiech, pewnie znów zjeżyłabym się jak dzikie stworzenie. Robię głęboki oddech, przypominam sobie, że nie muszę się bronić przed całym światem, mężczyznami, przed nim w końcu ...
- No OK, ale mówiłeś mi już o tym kiedyś, stąd pytanie, czemu dziś akurat nawrót..
- A to dlatego że wreszcie wiem, co ja czuję. Nie podoba mi się że jestem w takiej roli. Bo Cię lubię. Jeśli zerwałbym np. (teoretyzując) z Tobą znajomość, to idealnie zrobiłbym to, co masz w podświadomości. Wzmacniając Ci różne przekonania na swój temat. Podświadome oczywiście.
- Wiesz co, przepraszam Cię, ale Ty się zastanów na co masz ochotę. I to zrób - tym razem komunikat o "lubieniu" nie wystarcza, żeby mnie przystopować. Jedyne, co do mnie dociera to to, że patrzy na mnie z pozycji starszego brata i będzie się poświęcał. Skoro go zachęcam do pójścia sobie niech idzie. Zdecydowanie mam dość. Jestem wściekła.
- Nie złość się na mnie - prosi i widzę jak zapada się w sobie pod atakiem moich emocji. Zawsze tak bardzo odczuwa moją złość. Zresztą nie tylko złość. Trudno mi się do tego przyzwyczaić, bo przez lata całe nikogo nie obchodziło, co czuję i myślę. Swoje emocje musiałabym chyba wbijać młotkiem do głowy swoim bliskim. Większość moich smutków, złości i rozczarowań w ogóle nie była dostrzeżona. Nawet gdy o nich komunikowałam, oczekując wsparcia, przeważnie wszystko trafiało w próżnię. Spokojniej już mówię:
- Bo ja nie zauważam, żebym Cię zachęcała do przykopania mi, czy do zerwania znajomości... Czasami mam natomiast wrażenie, że odwrotnie owszem.
- Właśnie...
- Nawet nie wiem, czy się złoszczę... męczy mnie to i czuję się bezradnie trochę.
- Ja też się czuję bezradnie bo w sumie w moją stronę też to tak działa...
Wzruszenie ściska mnie w gardle. Więc to stąd biorą się te złe dni i złe rozmowy, kiedy mam wrażenie, że ma mnie dość i prowokuje do tego, żebym podjęła decyzję o zerwaniu znajomości. Wiem, że nie powinnam sobie wyobrażać za dużo, ale to wiele wyjaśnia. Uściślam:
- Poczekaj.. tzn. mówisz, że robisz to samo co ja? Podświadomie mnie zniechęcasz?
- Owszem - przyznaje cicho - i podświadomie czekam, kiedy dasz mi po nosie. Ty, moja Miła, masz wrażenia po tacie, a ja po mamie i siostrze...
- No tak.. dlatego czasami tak trudno...
- Cały czas usiłuję wykombinować, jak wybrnąć z tej sytuacji, nie dokopując sobie nawzajem. Bo jesteśmy do tego idealną parą. Moja siostra i mama były z zupełnie innej bajki. Wszystkie moje zajęcia traktowały jako niepoważne zabawy, mnie jako osobę totalnie nieżyciową, nie potrafiącą sobie dać rady w zwyczajnym życiu i z załatwianiem normalnych spraw oraz uważały, że jestem przesadnie wrażliwy. A z drugiej strony zawsze miałem dawać oparcie i wspierać. Osoba, z którą żyłem, była zaradna, energiczna, nie mówiła sama z siebie co myśli i ogólnie potrafiła doprowadzić ludzi do sytuacji żeby robili to, co chciała. Widzisz jakieś podobieństwo?
- Rozumiem. Kiedy pisałam, co sądzę na Twój temat nie uważałam, że nie potrafisz sobie dać rady, tylko że masz inne priorytety i sprawy zwyczajnego życia nie są dla Ciebie tak ważne, jak dla przeciętnych zjadaczy chleba. To tak na marginesie.. Owszem, widzę podobieństwo, ale tylko pozorne. Nie traktuję Cię w ten sposób.
- A w drugą stronę to działa tak: nie wiem jaki był Twój tata - kontynuuje swoją myśl - że się totalnie boisz mnie utracić, a podświadomie gdzieś na dnie serca masz przekonanie, że to nieuchronne. Więc bacznie mnie obserwujesz, żeby nie przegapić sygnałów i nie być zaskoczoną. Każdy sygnał, każde moje niejednoznaczne zachowanie wywołuje u Ciebie odruchową myśl, że lepiej to od razu przerwać.
- Cóż.. nikt nigdy nie wysyłał do mnie tylu oświadczeń o byciu zmęczonym, zestresowanym, itd.. przeze mnie. Dzieje się tak odkąd się znamy. Nawet gdybym nie miała tych naleciałości w psychice zapewne brałabym taką możliwość pod uwagę.
- Zmęczony jestem, bo mnie niechcący stresujesz. Obawiasz się końca nie tylko dlatego, ale głównie z powodu straty osoby bliskiej - niespodziewanej i nieoczekiwanej. Jak się jest dzieckiem, to człowiek odpowiedzialność za takie historie bierze na siebie i potem jak znajduje kogoś to staje na głowie, żeby się przypodobać i żeby, broń Boże, ktoś nie odkrył jaki jest naprawdę... bo wtedy jak nic sobie pójdzie.
- Faktycznie jak tak piszesz, to mam ochotę przyspieszyć ten koniec. I rzeczywiście myślę, że to się tak skończy. I owszem - pokusa skończenia i w ten sposób zrobienia "porządku" z baniem się jest całkiem porządna.
- No widzisz..
- No widzę.. I co?
- Nic. Nie chcę Cię wykopywać bo Cię lubię. A poza tym nie mam ochoty być postacią przewidzianą w czarnym scenariuszu. Mąż "załatwił Cię" skutecznie...
- No to akurat nie jest specjalnie dobra motywacja [to drugie] - uśmiecham się.
- To jest bardzo dobra motywacja.. nie znoszę być wrabiany. Poza tym nie chcę żeby Ci się pojawił kolejny powód do myślenia: "taka jestem beznadziejna że każdy mnie zostawi". Dla mnie to jest dobry powód, bo wynika z dobrego serca i chęci zrobienia czegoś dobrego dla kogoś, kogo się lubi ...
Milknie na chwilkę.
- Powiem Ci jeszcze, że poza tym wszystkim mam też głeboką podświadomą nadzieję, że może cokolwiek z moich ulubionych zajęć przypadnie Ci do gustu i skłonnośc do zabawiania Cię tak, byś się ani przez moment nie nudziła i sobie nie poszła...
- Wiesz, jak tak piszesz, to mnie po prostu ściska w gardle i nie wiem, co powiedzieć... głównie od wzruszenia. Ale to musi być strasznie męczące dla Ciebie - taka chęć organizowania mi czasu co do minuty... ja pewnie zrobiłabym wiele, żebyś mnie nie pognał, nawet jeśli na początku się buntuję wobec tego, co mówisz, czy wobec tego, co chcesz we mnie zmienić..
- No jest męczące. Zwłaszcza do spółki z przekonaniem, że i tak będziesz na nie, nie będzie Ci się podobało i na pewno wolisz robić coś innego, więc zaraz mi powiesz że to nudne, głupie i w ogóle beznadziejne, że zachowuję się jak dziecko i powinienem zająć się tym co robi dorosły człowiek...
- Nigdy tak nie myślałam. Jeśli coś mnie nie wciąga to nie znaczy, że oceniam to w ten sposób...
- Mówię przecież, że to podświadomość... No a skoro Ty nie wyrażasz swojego zdania, nie pytana, to ma wielkie pole do popisu w domniemywaniu... prawda?
- Prawda... ale nie wyrażam zdania, bo skąd mam wiedzieć, że masz takie cuda w podświadomości? Znam sporo osób, których zainteresowań nie podzielam w najmniejszym stopniu [np na boks nawet się nie wybiorę;)], ale nie mają problemu z myśleniem, że traktuję ich jak małych chłopców i że to, co robią, uważam za głupie.
- No cóż... jak ja czegoś nie mówię to Ty też od razu sobie tworzysz "teorie spiskowe"..
- No właśnie.. mamy kolejne podobieństwo. Szkoda, że u nas podobieństwa są głównie w tym, co trudne.
- Powiem Ci jeszcze, że jak się usiłuję od Ciebie odzwyczaić, to mi się robi okropnie...
- Tak źle i tak niedobrze, tak?
- Owszem
- To akurat rozumiem
- Mam też to samo, co Ty, przekonanie że prędzej czy później sobie pójdziesz... więc może już się sam odzwyczaję lepiej...
- A tak gorliwie mi wybijasz takie myślenie z główki..
- Bo to głupota. Podświadomość ma za dużo do powiedzenia. A do kompletu pochodzisz z takiego domu, jak moja mama i siostra. Nikt nie nauczył Cię okazywania serdeczności, wrażliwości, reagowania na wyczuwalne emocje, łapania co ktoś czuje, itd... W związku z czym pomiędzy nami robi się wykop...
- Ja wiem... na ten wykop składa się to wszystko, co powyżej. Z obu stron - Twojej i mojej. Ale tak naprawdę mam jednak nadzieję, że to nie ten wykop będzie górą.
- Ja też. Ale nie mam pojęcia, jak go zasypać... Jak Ci powiem coś, co Ci nie pasuje do tego co byś chciała usłyszeć, to się zaraz po cichu złościsz.... To niestety nie jest takie wszystko proste... Dlatego wpadłem jakiś czas temu na pomysł psychoterapii. Ty masz - z powodu życia ze sporą ilością przykrości - dużo gniewu. Jak każdy. No i efekt jest taki, że jak podświadomie się człowiek obawia wykopania - to się złości, jak się czuje nieatrakcyjny - to się złości, jak stara się przypodobać - to się złości, jak się boi opuszczenia - to się złości itd... Mam dokładnie to samo. Irytuje mnie tabun różnych wspólnych "różności"...
- Myślę, że Ty masz nawet bardziej "to samo", niż ja... tzn może z powodu tego marnego kontaktu z emocjami tak bardzo tego nie odczuwam... Dla Ciebie na pewno jest to trudne. Obiecałam sobie, że jak skończę całą tę przeprawę z mężem, to pójdę na tę psychoterapię. Troszkę do głowy mi nawkładałeś, więc przynajmniej czasami umiem się złapać na czymś, co ze mnie wyłazi, a niekoniecznie jest ładne i sensowne. Ale wiem, że to wciąż niewiele. Ale jednocześnie nie bardzo mogę, czy umiem więcej...
- No i nie mam do Ciebie pretensji. A ja to jestem po prostu już po terapii. Jak bylem młodszy to ja w ogóle nie miałem kontaktu z emocjami. Do takiego stopnia, że nie wiedziałem czy coś lubię czy nie.
- No i zobacz... wciąż to, co w podświadomości tak bardzo daje się we znaki...
- No bo to tak jest. To, co dostaniesz w dzieciństwie, to potem masz resztę życia. Jeśli z tym nie zrobisz porządku. A ja miałem rodzinę trudną pod wieloma względami. W rezultacie mam do Ciebie dwie skłonności: jedna to przepracować problemy i zobaczyć, co z tego będzie... a druga to uciec. Aczkolwiek od tej drugiej nie robi mi się łatwiej. Nie chcę wcale Cię tracić. Podświadomość ma nadzieję, że się zmienisz i nie będziesz taka, jak jesteś. Najciekawsze w naszej relacji jest to, że gdyby nie problemy to byśmy się tak na siebie nie rzucali...
- A to podświadomość ma rozdwojenie;) Bo i czeka aż sobie pójdę, i liczy, że się zmienię .. A co do rzucania się - pewnie masz rację.
- Owszem mam. Jakbyśmy się oboje przeterapeutyzowali, to by się okazało, że z powodu zupełnie odmiennych cech charakteru i tego co cenimy w życiu, wcale nas do siebie nie ciągnie i się nadajemy na przyjaciół...
- Czyli jeśli "wygra" opcja przepracowania problemów [zamiast ucieczki] to najprędzej na tym się skończy?
- No pewnie tak. I tak będziesz do przodu ;)
- Nie musisz mnie "zachęcać".. W sumie chęć ucieczki mam tylko wtedy, kiedy znajomość z Tobą bardzo mi dopiecze.Wtedy chciałabym zwiać i jednocześnie zwolnić się od zmian i robienia czegokolwiek, "bo przecież nie było mi źle". Zasadniczo nie lubię chyba uciekać. A przyjaźń też sobie cenię..