poniedziałek, 22 marca 2010

"Obyś był zimny albo gorący! A tak, skoro jesteś letni i ani gorący, ani zimny, chcę cię wyrzucić z mych ust” (Ap 3,15b-16).


Zdarzyła mi się wczoraj ciekawa dyskusja z moim kolegą buddystą nt. islamu. Sprowokowana przez informacje o planowanej budowie meczetu na warszawskiej Ochocie i ewentualnych wskazaniach do oprotestowania [lub nie].

Na tyle była ciekawa, że pewnie do niej wrócimy, a może i tu pokuszę się o jakieś podsumowanie. Wywołała sporo emocji, bo mimo iż zdania co do islamu mamy podobne, jeśli nie identyczne, to problem zrobienia czegoś, włączenia się do protestu, bądź siedzenia z założonymi rękami zaprowadził nas do rozważań na temat modnej neutralności.


Jesteśmy społeczeństwem, które ceni sobie osiągnięcia, wiedzę, dobra materialne i poczucie bezpieczeństwa. Każdy chce się wykazać, zabłysnąć wiedzą, zdolnościami, możliwościami, szerokim spojrzeniem i znawstwem w możliwie wielu dziedzinach. Pole do wykazywania się i udowadniania innym własnej orientacji jest ogromne. Najlepiej, by ta wiedza była wyjątkowa, szczególna, a koniecznie obiektywna i bezstronna.

Z pozoru to bardzo pozytywne zjawisko dla życia społecznego. Jeśli jednak się nieco przyjrzeć, to nie jest już tak różowo. Wypowiedzi nie zawsze wynikają z osobistej, głębszej refleksji, lecz są powielane wielokrotnie za pomocą tych samych sformułowań i wyświechtanych związków frazeologicznych.

Dzięki temu z jednej strony mamy może mniej konfliktów [bo mniej jednostek niezgodnych z ogółem], z drugiej jednak strony grupa traci możliwość wieloaspektowego spojrzenia.

Co gorsze, wielu z wypowiadających się traktuje problemy, o których mówi, jakby dotyczyły kogoś na Marsie. Czyli: widzę problem, mówię o nim, krytykuję, ale nie zagłębiam się i nie angażuję. Ani w głębsze przemyślenia, ani - tym bardziej - w działanie.

Dlaczego? Bo nie mam możliwości, umiejętności, predyspozycji. Argumentem bywa też nieznajomość dziedziny oraz neutralność poglądów.

Brak możliwości, umiejętności i predyspozycji jest do przyjęcia - każdy człowiek ma jakieś ograniczenia. Natomiast neutralność... budzi we mnie odruch wymiotny. No może za ostro. W każdym razie nie bardzo rozumiem zasadność odróżniania neutralności od zwykłej obojętności. No może "neutralność" lepiej brzmi.

Stąd słyszę: neutralność wobec życia politycznego, neutralność w stosunku do życia społecznego i jego problemów, neutralność w stosunku do pewnych zachowań, do prawa, norm moralnych, itp. itd. Słyszę: "nie wychodź przed szereg", "milczenie jest złotem", "zły to ptak, co własne gniazdo kala".. . I stosując się do tych "złotych myśli" nabieram poczucia, że nie wtykam nosa w nie swoje sprawy, nie narażam się, nie urażam innych, itd.

Tak naprawdę jednak jest to wygodne siedzenie we własnym, przytulnym gniazdku , za pieczołowicie wzniesionymi murami i fosą, które mają chronić przed co bardziej wstrząsającymi i trudnymi zdarzeniami. Bo po co ingerować, kiedy tak niewiele od nas zależy? Poza tym sprzeciw i walka to domena młodych idealistów, naiwnych i porywczych. Tymczasem należy dojrzeć, stać się realistą, wypracować kompromisy, zająć się własnymi sprawami...

Tymczasem dobrze byłoby zdać sobie sprawę z konsekwencji własnego nie-działania i milczenia.

Przecież każde nie podjęte działanie, przemilczenie, każda nieprzemyślana kwestia jest tak naprawdę POPARCIEM.

Rozprawiamy sobie o przemocy, łamaniu praw człowieka, dyskryminacji, wypaczającym szkolnictwie.. ale za nasze "nie wtrącanie się w cudze sprawy" cierpią konkretni ludzie.

Neutralność to klapki na oczach. Krótkowzroczność. Założenie [lub bezmyślna nadzieja] że nas to nie spotka, że nas taki problem nie dotyczy i dotyczył nie będzie.

Uważam, że bycie neutralnym to bycie współodpowiedzialnym i współwinnym. Milczenie jest zgodą i tyle. Każdy unik odpowiedzialności to powielanie, podtrzymywanie -> tworzenie istniejących opresji [które w potocznych rozmowach zresztą krytykujemy]..

O tak, hipokryzję też krytykujemy, a jakże...

W ludziach mijanych na chodniku nie dostrzegamy ludzi. Próby działania interpretujemy jako naiwność. Zakładamy, że się "nie uda". Potencjalną "porażkę" traktujemy jako powód do wstydu. Mamy wykrzywione skojarzenia i zupełnie poodwracane definicje: zaangażowania, ryzyka, inicjatywy, próby, pracy w celu jakimkolwiek innym, niż własny interes.

Przesadzam? Wystarczy porozmawiać z kimś, kto bezskutecznie wołał o pomoc na środku ruchliwego chodnika.

Ponosimy odpowiedzialność nie tylko za to, co mówimy, ale i za to, co przemilczamy. Brak reakcji czyni nas współwinnymi. A od tego współudziału nie da się umyć rąk.

niedziela, 7 marca 2010

Dzień Kobiet

Kochane Dziewczyny:)

kliknijcie na podany adres:
http://www.procreo.jp/labo/flower_garden.swf

Zobaczycie czarną albo białą stronę. Kliknijcie jeszcze raz, obojętnie gdzie .. Albo jeszcze lepiej: kliknijcie i przytrzymując palcem, przesuwajcie myszką po całej stronie:)

z najlepszymi życzeniami - skowronek;)

czwartek, 4 marca 2010

piotrusiowatość


Nie jestem jakimś specjalnie towarzyskim stworzeniem, niemniej jednak w lesie nie żyję. Nie sądzę też, żebym miała jakiś specjalny dar przyciągania ludzi fizycznie dorosłych, a nawet w - powiedzmy - średnim wieku, jednak psychicznie niedojrzałych... Zastanawiam się więc, co się stało, że świat aż tak się zmienił... Czy tylko wydaje mi się, że się zmienił? Ale chyba nie.... Chyba niedojrzałość dorosłych jest obecnie większym problemem niż kiedyś...
Kiedyś człowiek kończył szkołę i naturalnie wkraczał w przestrzeń pracy, rodziny. Może pomagały mu w tym schematy, utarte ścieżki, wyznaczone przez społeczne struktury. Oprócz tych, którzy kontestowali rzeczywistość, reszta podążała nimi posłusznie. Może ograniczały one w pewnym sensie, ale i ułatwiały odnalezienie własnego miejsca a świat wydawał się stabilny. Dzisiaj te ścieżki straciły swoją oczywistość. I znów - coś na plus: daje to możliwość życia całym bogactwem swej osobowości, pełniejszego rozwoju, samorealizacji... A z drugiej strony pojawia się poczucie, że wszystko zależy od nas samych, ze sami musimy decydować... A to jest trudne.
Ludzie zachowują się, jakby uciekali od dorosłości i chcieli pozostać dziećmi. Albo inaczej: zachowują się schizofrenicznie - chcą czerpać z dorosłości wolność wyboru i nie chcą, by ktoś ich kontrolował i ograniczał, a równocześnie chętnie zachowaliby dziecięce poczucie bezpieczeństwa... Chcieliby robić wszystko, na co mają ochotę, ale nie chcą ponosić żadnych tego konsekwencji. Dokładnie jak dziecko. Owszem, w dzieciństwie mogli nawet pasem za coś oberwać w ramach tejże konsekwencji. Ale przed prawdziwie groźnymi skutkami rodzice chronili...
Przyczyn zapewne jest wiele: rozbite rodziny, rodziny bez ojca, rodzice nie mający czasu dla swoich dzieci, trzymanie dziecka "pod kloszem".. itd. Dojrzewanie uniemożliwia także sytuacja, gdzie nie promuje się właściwej hierarchii wartości, gdzie najważniejsza jest kariera i sukces, a gdzie pomija się problem relacji i zaniedbuje naukę budowania więzi i relacji międzyludzkich. Dzisiejszy świat sprzyja rozwojowi indywidualnemu, ale tworzeniu relacji już niekoniecznie...
Nie ma sensu chyba zastanawiać się, co jest większym problemem: czy defekty rodziny, czy kult sukcesu, czy siedzenie z nosem w TV/komputerze...
Wydaje mi się, że ostatecznie największym problemem jest brak ojca. Nie tylko i niekoniecznie fizyczny jego brak.
Jeśli macierzyństwo to karmienie, chronienie, opieka, uczucia i miłość bezwarunkowa, to rola ojca polega na tym, by oderwać dziecko od matki i uczyć je samodzielności. Wychowanie ku samowychowywaniu. Zarówno mężczyznę, jak i kobietę niezależności uczy właśnie ojciec.
Tymczasem w wielu współczesnych rodzinach ojca albo nie ma, albo nie wypełnia on swej roli.
Ktoś kiedyś mi powiedział, że winna jest historia: obie wojny, które sprawiły, że wielu mężczyzn zginęło a wielu zostało od swych rodzin odłączonych. Owszem, to na pewno też. Ale czy nie jest tak, że winne jest również pewne wymieszanie ról? Czy efektem ubocznym działań feministycznych nie jest zwolnienie mężczyzn z odpowiedzialności?
Współczesność dała kobiecie niezależność, ale zarazem wysłała mężczyźnie komunikat, że nie musi się o kobietę troszczyć. A jakoś tak jest, że jak mężczyzna nie musi czuć się odpowiedzialny, to natychmiast obniża loty i wpada w egoizm [zbiorę za to po głowie?;)]...
Czytałam sobie ostatnio "Syndrom Piotrusia Pana" D. Kileya i trudno się nie zgodzić z autorem, iż syndrom ten jest jedną z chorób współczesności...
Taki Piotruś Pan wie, że kiedy dorośnie będzie musiał zacząć chodzić po ziemi, zarabiać, ożenić się... więc decyduje, że nie chce dorosnąć. W jego świecie, świecie zabawy nie ma konsekwencji ani zobowiązań... Jest całkowicie skupiony na sobie, klasyczny egocentryk, ludzi traktuje jak zabawki - chce ich mieć dla siebie. Mieć, dopóki się nie znudzi. Kiedy się znudzi - odchodzi.
Jednocześnie jednak chciałby móc zawsze [kiedy już się znudzi, zmęczy] wrócić do domu. Wrócić do mamy.
Od kobiety więc, swojej partnerki, taki mężczyzna wymaga, by mu matkowała. By zawsze była w domu, czekała na niego i akceptowała. Niezależnie od tego, co on robi...
Złudne jest myślenie, ze syndrom Piotrusia Pana dotyka jedynie mężczyzn. Kobiet również, tyle że nieco inaczej. I chyba z czego innego się bierze..
Ładnie mozna to tłumaczyć za pomocą symboliki biblijnej: mężczyzna to syn Adama - stworzonego w samotności. Zna więc samotność i radzi z nią sobie. Natomiast kobieta, córka Ewy, nigdy nie była sama. Zawsze była przy Adamie. I zawsze definiuje siebie w odniesieniu do innych. Brak tworzenia więzi u kobiety wynika chyba z lęku jedynie. Kobieta, która nie chce kochać jest kimś skrzywdzonym i głęboko poranionym.
Zawsze zastanawia mnie, że są kobiety, które decydują się na bycie "singlami". Wydaje mi się, że kobieta nie jest w stanie trwale odwrócić się od miłości, nie odwracając się od siebie samej, nie rezygnując ze swej tożsamości... Oczywiście mówię o wyborach, nie o sytuacjach kiedy samotność jest niechciana. Wydaje mi się, że dla kobiety życie bez miłości jest bardziej jeszcze bezsensowne, niz takie życie dla męzczyzny... Mylę się?

Jest w książce "Piotruś Pan" Wendy, dziewczyna Piotrusia. Matkuje mu, akceptuje jego niedojrzałość i popełnia błąd: nie stawiając żadnych wymagań, nie pomaga mu w osiągnięciu dojrzałości... I tak to bywa. Ze strachu przed samotnością kobiety pozwalają na to, by mężczyzna był skupionym na sobie egoistą. W ten sposób mamy błędne kółeczko: obie strony wspierają się wzajemnie. W tym, co niedojrzałe.

bardzo przepraszam


Wszystkich, którzy zaglądają na ten blog - zaniedbałam go strasznie... I nawet nie obiecam, że to się więcej nie powtórzy, bo chyba tej obietnicy bym nie dotrzymała...

Tak to ze mną jest, że czasem milknę na dłużej... W sumie nawet nie sądziłam, ze blog ten będzie przez kogokolwiek odwiedzany, miał być pisaniną ot tak, dla wyrzucenia z siebie myśli i spojrzenia na nie niejako z boku. Tymczasem .. zaglądacie:) Co mnie cieszy niezmiernie, naprawdę cieszy, a z drugiej strony czuję się winna, bo zaglądacie często na próżno.

Nie mam niestety możliwości czasowych [i umysłowych;)], żeby zamieszczać posty z większą częstotliwością lub czynić to systematycznie...

Może te wiosenne krokusiki z mojego ogródka troszkę uśmiechu Wam przyniosą?

Jeszcze raz bardzo, bardzo przepraszam.