niedziela, 5 września 2010

pozory cz. III


- Pamiętasz naszą wczorajszą rozmowę? - słyszę ciche pytanie.
- Pamiętam.
- No i tak mamy. Na codzień jesteś szorstki Mamutek, a dla mnie słodki, mały Słonik... Na mnie niestety, taki styl nie działa. Pamiętaj, że Mamutek byłby równie akceptowalny.
- Wiesz, czego nie mogę zrozumieć? Dlaczego nazywasz to udawaniem. Wydaje mi się to zupełnie niesprawiedliwe. Zachowuję się tak, jak czuję w danej chwili...
- Bo to jest udawanie. Całkiem naturalne i umiejscowione głęboko w psychice udawanie. Naturalny sposób funkcjonowania wielu znanych mi osób. Zachowywanie się wbrew temu, co się ma w psychice. Wtedy jest się na zewnątrz słodkim i miłym, a wewnątrz wciąż pozostaje się szorstkim drapichrustem.
- Wiesz co... zostaw Ty mnie już - czuję się dokładnie wdeptana w ziemię - dla mnie to albo za mądre, albo zbyt wydumane. Jeśli mam ochotę być miła i szorstkość w ogóle mi się nie pojawia... i tak się zachowuję.. to to jest udawanie? Jeśli według Ciebie tak jest, to trudno. Przykro mi. Wszystko co wydawało mi się wartościowe i ważne teraz okazuje się warte wyrzucenia w błoto. Daj mi spokój.
- Ale z Ciebie wielki głuptas jednak... - przytula mnie serdecznie - mówiłem Ci, że nie spotykamy się, ponieważ potrzebowałem odpoczynku od całej tej sytuacji. Żeby uspokoić emocje. I nie mówię, że to, co czujesz jest udawaniem. Tylko że Twoje zachowanie nim jest. Ale nie mam do Ciebie o to pretensji, bo myślę, że tak masz z natury. Moje rozgryzanie Ciebie nie ma na celu powiedzenie Ci, dla jakiego jeszcze powodu nie chcę się z Tobą spotykać. Nie myśl tak. Rozgryzanie wynika z ciekawości, jaka jesteś. A Ty mi tego nie ułatwiasz. Zawsze, jak się z kimś spotykałem, miałem od czasu do czasu ochotę na urlop celem przemyślenia różnych rzeczy i dojścia do równowagi. Ale różne panie broniły się przed tym rękami i nogami. Więc rezygnowałem. Ale po jakimś czasie po prostu nie dawałem rady dalej. A taki urlop dobrze mi robi na psychikę... czyli w rezultacie na relacje.
- Widzisz... a ja miałam wciąż wrażenie, że starasz się wynaleźć i wykazać sto powodów dla usprawiedliwienia faktu, że masz mnie dość i nie chcesz mnie widzieć. A że większość wydawała mi się niesprawiedliwa, więc bolało podwójnie. Wolałabym krótkie "nie" i tyle. Przepraszam Cię.
- No to już nie miej tego wrażenia. To nie tak - głaszcze mnie po włosach.
- Wiesz.. to wszystko się wiąże. Dla mnie np. słowo "udawanie" oznacza coś, co się robi świadomie, w jakimś celu, dla osiągnięcia jakiejś korzyści. I jak słyszę coś takiego, to czuję się, jakbym właśnie dostała w żołądek. Oj.
- Niektórzy udają, bo udają - uśmiecha się.
- No... to rzeczywiście "lepiej" brzmi...
- Oj, trzeba się przyzwyczaić, że się tak ma. Każdy ma jakieś cechy o których nie wiedział, albo woli nie wiedzieć. Które czasem nie są zbyt ładne. Wiesz, że ja się okazałem niestały i zmienny w relacjach z kobietami. I pamiętasz, jak trudno było mi się z tym pogodzić, bo zawsze uważalem przeciwnie. A Ty masz tak, że jak przyjedziesz do mnie, to się będziesz zachowywać ciepło i miło, chociaż chce Ci się wyć. Co też jest - jakby na to nie patrzeć - udawaniem.
- Przecież wyję, jak mi się chce wyć - uśmiecham się - nie pamiętasz, ile razy to już robiłam? Ale kiedy przyjeżdżam, to wszystko inne przestaje być ważne. Właściwie w ogóle nie myślę o całej "reszcie"...
- Widzisz, Słonko, i tu jest to, co Ci mówiłem wczoraj... To się tak nie da, niestety. To znaczy.. gdybym był zamkniętym w sobie facetem, egoistą, który zauważa tylko to, co przed oczyma, to by mi to było obojętne. Ale wiesz dobrze, jak Cię wyczuwam. I wiem, że mam obok siebie osobę z
dwoma zestawami cech naraz. Nie da się być miłym totalnie, jak w środku człowiek jest zmęczonym albo smutnym. Człowiek jest całością. I nie można z niego wydzielić miłego kawałka tylko dla jednej osoby. Nie można też tej osoby obdzielić tym wyłącznie miłym kawałkiem...
- Ale to tak źle i tak niedobrze... Kiedyś cieszyłeś się, że niczego od Ciebie nie oczekuję i nie zadręczam Cię swymi problemami... Zresztą, ja faktycznie nie umiem za bardzo...
- Pozwól, że dokończę. Jeśli jest się z kimś w relacjach koleżeńskich i nieco na dystans - np w pracy - to można spokojnie zachowywać się miło i pogodnie, mając w środku co innego. Ale im bliższe relacje, tym mniej się to daje przeprowadzić. Jeśli ktoś Cię naprawdę lubi, to i tak będzie widział całość i tak... Przyjaciele zawsze rozpoznają, kiedy masz zły dzień, nawet jak będziesz się upierać, że wsio OK. A jak się np. ląduje z kimś w łóżku, to już w ogóle nie da się nic ukryć. Emocje się wtedy robią wspólne i koniec. Nie ma zachowywania pozorów. Jeśli miałem zły tydzień, to w niedzielę nie potrafię być miły. Zawsze mi się wymknie jakaś złośliwość. I dla osób mnie znających nie jestem przekonujący. No chyba że do łóżka idzie dwoje egoistów, to wtedy nie ma problemu. Bo o przyjaźni między egoistami to nie ma co mówić. Ciebie np. powrót do domu tak stresuje, że robisz się sztywna koło 18 ;) I jak spędzisz ze mną w takim stanie trochę czasu, to mnie też to męczy. Gdybyś np. powiedziała: "szlag mnie trafia, jak pomyślę o powrocie", to efekt byłby słabszy. Ale Ty odruchowo udajesz, że wszystko OK. A w środku emocje się kłębią...
- Myślisz, że efekt byłby słabszy? Nie zacząłbyś drążyć i szukać rozwiązań? Nie zrobiłby nam się z tego temat na pół dnia?
- Byłby słabszy. Bo stłumione emocje i poglądy działają jak bomby zegarowe. W końcu wybuchną. Nie wiadomo tylko kiedy. A efekt będzie niewspółmierny do początkowej przyczyny...
- No tak, to prawda. Żebym ja jeszcze na bieżąco wiedziała, co i dlaczego mi jest... Ile razy Ty czujesz moje zdenerwowanie wcześniej i mocniej niż ja...
- To akurat nic dziwnego. Z powodu różnych przykrości udało Ci się osłabić kontakt miedzy Tobą a Twoimi emocjami. To dość popularna metoda na "radzenie sobie" ze stresem.
- Może i nic dziwnego, ale trudno mówić wprost, co się czuje, jak się nie wie, co się czuje;)
- Nie twierdzę, że łatwo. Dlatego Ci sugerowałem kiedyś psychoterapię. Wiem też, że nic nie dzieje się na "pstryk". To tylko wyjaśnienia.
Znów milkniemy. Mimo wszystko czuję się dobrze. Blisko. Wraca poczucie akceptacji nie pozorne, lecz mimo wszystko. On przerywa:
- A propos.. prawie Ci się udało...
- ?
- Pamiętasz, co Ci mówiłem? Że znajdujesz sobie kogoś, żeby Cię opuścił?
- Pamiętam....
- No właśnie... Ja powiedziałem, że nie mam siły się z Tobą spotykać, a Ty nie uściśliłaś, czy chwilowo, czy na zawsze. Powiedziałaś, że to koniec. I znów mogłaś przeżywać dramat...
- Szczerze mówiąc, sama miałam ochotę zniknąć, nie czekając na Twoje opuszczenie...
- No pewnie, bo wtedy sukces miałabyś już absolutnie murowany.
- Owszem.. A poza tym po co czekać na coś, co i tak się wydarzy..
- Nie ma to jak nastawienie pod tytułem: " i tak mnie każdy zostawi" ;)
- No. O tym też wiesz z własnego doświadczenia?
On wstaje. Wychodzi i długo nie wraca. Wiem, że trafiłam w bolesne miejsce. I wiem, że wróci.
- Owszem. A myślisz, że dalczego Cię rozumiem?
Zapada dobra cisza. Po chwili on dorzuca:
- W praktyce to nasze poznanie odbyło się dwupoziomowo. Świadomie, bo wydawałem Ci się fajny i podświadomie, bo byłem idealny, by przeżyć kolejne niepowodzenie. Świadomie chciałaś mojej alceptacji i podświadomie - żebym Cię wykopał. Jak się ma takie podejście, to się działa dwutorowo. Jest się zachwyconym z tego, co jest i jednocześnie złym na kogoś. Bo i tak to na pewno wszystko na nic i on na pewno odejdzie. Im dłużej nie odchodzi, tym te podświadome uczucia są silniejsze. W końcu człowiek zaczyna robić, co się da, żeby to "nieuchronne" przyspieszyć. I jak ktoś w końcu nie wytrzyma, to można przeżywać dramat, że sobie poszedł. W sumie to człowiek się w takiej relacji stara ponad to, jak zwykle w życiu postępuje, bo jest przekonany, że jakby zachowywał się zwyczajnie, to obiekt pójdzie za pięć minut..
Takie postępowanie z kolei prowadzi do irytacji, bo ktoś powinien przecież docenić, jak też wyjątkowo go traktujemy... Ciekawy zestaw, nie?
- To prawda... Duża część mojej obrony wynika stąd, że bałam się, że jak się dowiesz, jaka jestem naprawdę, to nie będziesz chciał mnie znać..
- No widzisz.. pamiętasz, jak obsypywałaś mnie różnymi rzeczami, ale nie chciałaś robić tego, o co akurat prosiłem? Przy takim specjalnym traktowaniu kogoś w końcu ma się go dość. Bo on jest niewdzięczny i nie zauważa, jak bardzo człowiek się stara. Ciągle ma jakieś głupie uwagi... ;) A te głupie uwagi na pewno są zapowiedzią odejścia..
- No. A powinien być szczęśliwy - dopowiadam, rozumiejąc idealnie, o czym mówi.
- Tak. Bo przecież dostaje więcej, niż ktokolwiek inny... Sęk w tym, że to, co dostaje to nie jest to, czego on by chciał - to raz. A dwa - nie jest to podyktowane uczuciami do niego, tylko chęcią zatrzymania takiej osoby. Czyli tak naprawdę całe zachowanie służy nam, a nie jest skierowane ku drugiej osobie. Człowiek tak się zachowuje, bo boi się straty i uważa, że jakby się normalnie zachowywał, to by ten drugi uciekł. Dlatego ja nie zawsze wyczuwam u Ciebie serdeczność. Serdeczność schowana jest na dnie... Żeby nie ucierpiała w razie mojego odejścia...

3 komentarze:

  1. Skowronku, Twój przyjaciel dobrze radzi, nie bój się, wszystko na pewno będzie dobrze.
    Nola

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak czuję, Nolu - że dobrze radzi. Podejrzewam, że faktycznie przydałaby mi się terapia. Jest tyle spraw poplątanych, zasupełkowanych, które rzutują na aktualne postępowanie, sprawiają, że mylnie oceniam rzeczywistość, patrząc przez pryzmat czegoś tam...
    Czy będzie dobrze, to nie wiem. Na pewno mam "ciekawy" okres w życiu;) Znajomość opisywana też jest .. hmm.. ciekawa. W każdym razie świetnie burzy moje wyobrażenie na swój własny temat..

    OdpowiedzUsuń
  3. Jeśli znajomość jest interesująca to na pewno wiele Ci da. Korzystaj z tego.
    Nola

    OdpowiedzUsuń