Zupełnie niespodziewanie dla samej siebie, jakiś tydzień temu przypomniałam sobie o tym miejscu i poczułam chęć popełnienia jakiejś notki..
Dziś zdaje mi się, że chęć owa wzięła swój początek z faktu, iż "coś się ruszyło". Ruszyło w moim życiu. I - jak to często u mnie - zewnętrznie ani drgnęło.. [bo ja dojrzewam jak .. jak nie wiem co.. w żółwim tempie w każdym razie. Za to jak coś już się ulęgnie, to nie ma przeproś...]
Muszę chyba napisać od końca... Albo sam koniec napisać.. bo to kwintesencja wszystkiego. Tego roku, albo i dwóch. Spotkań, rozmów, dumań, poszukiwań, wsłuchiwania się w siebie i doświadczania czegoś w rodzaju oczyszczenia. To był rok w ogniu trawiącym, rok w duchowości nie-słodkiej.
To, co ukazało się na horyzoncie jest dla mnie zupełnym, absolutnym, totalnym zaskoczeniem. Próbowałam bowiem poddać weryfikacji wszystko. Wszystko co mi wpojono, kiedy byłam dzieckiem. Wszystkie nawykowe sposoby reagowania. Rozmawiałam sama z sobą o tym, co mnie denerwuje, co jest nie-moje, o tym, czego chcę.
Moje wyobrażenie o mnie samej legło w gruzach prawie w 100%. Średnio podoba mi się to, co widzę. Odzyskałam za to kontakt ze swoimi emocjami i uczuciami, i zaczęłam dostrzegać że je mam.. i jakie są.
Wraz ze zmianą myślenia i sposobu widzenia świata odeszła większa część moich "przyjaciół". Pojawili się inni ludzie, którzy być może wypełnią tę lukę. Być może.
Utarte normy i wyznaczone ścieżki, które dawniej dawały mi wygodę i poczucie bezpieczeństwa stały się klatką.
Poznałam kilku mężczyzn i pod wpływem tych znajomości zaczęłam od nowa rozważać, czego oczekuję od związku. Jak go widzę.
Sądzę, że najogólniej można powiedzieć że istnieją dwa sposoby pojmowania miłości - ten nastawiony na branie i ten ukierunkowany na dawanie. W tej pierwszej "miłości" mówimy o przywiązaniu, odczuwamy zazdrość, gniew, kierujemy się egoizmem. Wszystko to z czasem staje się małe i ubogie a małżeństwo zamienia się w coś w rodzaju przedsiębiorstwa. Tak, wiem - to truizmy. Wszyscy o tym wiedzą.. Sęk w tym że z tej wiedzy jakoś nic nie wynika.
Nie pragnę już małżeństwa z jego przysięgą i obietnicami. To żadne zabezpieczenie. Chcę natomiast partnerstwa z czymś co można nazwać "paktem na wspólny rozwój". Przymierzem.
Próbuję również poradzić sobie z owymi przeszkadzającymi uczuciami. Zmienić motywację. Sama zbliżać się do miłości drugiego rodzaju. I ja - wychowana w głęboko wierzącej i praktykującej rodzinie, sama blisko trzymająca się kościoła katolickiego - uświadomiłam sobie właśnie z całą wyrazistością, że najbardziej mnie pociągają; najsensowniejsze, najlogiczniejsze i najbardziej skuteczne dla mnie są metody... buddyjskie.
!!!