
Zdarzyła mi się wczoraj ciekawa dyskusja z moim kolegą buddystą nt. islamu. Sprowokowana przez informacje o planowanej budowie meczetu na warszawskiej Ochocie i ewentualnych wskazaniach do oprotestowania [lub nie].
Na tyle była ciekawa, że pewnie do niej wrócimy, a może i tu pokuszę się o jakieś podsumowanie. Wywołała sporo emocji, bo mimo iż zdania co do islamu mamy podobne, jeśli nie identyczne, to problem zrobienia czegoś, włączenia się do protestu, bądź siedzenia z założonymi rękami zaprowadził nas do rozważań na temat modnej neutralności.
Jesteśmy społeczeństwem, które ceni sobie osiągnięcia, wiedzę, dobra materialne i poczucie bezpieczeństwa. Każdy chce się wykazać, zabłysnąć wiedzą, zdolnościami, możliwościami, szerokim spojrzeniem i znawstwem w możliwie wielu dziedzinach. Pole do wykazywania się i udowadniania innym własnej orientacji jest ogromne. Najlepiej, by ta wiedza była wyjątkowa, szczególna, a koniecznie obiektywna i bezstronna.
Z pozoru to bardzo pozytywne zjawisko dla życia społecznego. Jeśli jednak się nieco przyjrzeć, to nie jest już tak różowo. Wypowiedzi nie zawsze wynikają z osobistej, głębszej refleksji, lecz są powielane wielokrotnie za pomocą tych samych sformułowań i wyświechtanych związków frazeologicznych.
Dzięki temu z jednej strony mamy może mniej konfliktów [bo mniej jednostek niezgodnych z ogółem], z drugiej jednak strony grupa traci możliwość wieloaspektowego spojrzenia.
Co gorsze, wielu z wypowiadających się traktuje problemy, o których mówi, jakby dotyczyły kogoś na Marsie. Czyli: widzę problem, mówię o nim, krytykuję, ale nie zagłębiam się i nie angażuję. Ani w głębsze przemyślenia, ani - tym bardziej - w działanie.
Dlaczego? Bo nie mam możliwości, umiejętności, predyspozycji. Argumentem bywa też nieznajomość dziedziny oraz neutralność poglądów.
Brak możliwości, umiejętności i predyspozycji jest do przyjęcia - każdy człowiek ma jakieś ograniczenia. Natomiast neutralność... budzi we mnie odruch wymiotny. No może za ostro. W każdym razie nie bardzo rozumiem zasadność odróżniania neutralności od zwykłej obojętności. No może "neutralność" lepiej brzmi.
Stąd słyszę: neutralność wobec życia politycznego, neutralność w stosunku do życia społecznego i jego problemów, neutralność w stosunku do pewnych zachowań, do prawa, norm moralnych, itp. itd. Słyszę: "nie wychodź przed szereg", "milczenie jest złotem", "zły to ptak, co własne gniazdo kala".. . I stosując się do tych "złotych myśli" nabieram poczucia, że nie wtykam nosa w nie swoje sprawy, nie narażam się, nie urażam innych, itd.
Tak naprawdę jednak jest to wygodne siedzenie we własnym, przytulnym gniazdku , za pieczołowicie wzniesionymi murami i fosą, które mają chronić przed co bardziej wstrząsającymi i trudnymi zdarzeniami. Bo po co ingerować, kiedy tak niewiele od nas zależy? Poza tym sprzeciw i walka to domena młodych idealistów, naiwnych i porywczych. Tymczasem należy dojrzeć, stać się realistą, wypracować kompromisy, zająć się własnymi sprawami...
Tymczasem dobrze byłoby zdać sobie sprawę z konsekwencji własnego nie-działania i milczenia.
Przecież każde nie podjęte działanie, przemilczenie, każda nieprzemyślana kwestia jest tak naprawdę POPARCIEM.
Rozprawiamy sobie o przemocy, łamaniu praw człowieka, dyskryminacji, wypaczającym szkolnictwie.. ale za nasze "nie wtrącanie się w cudze sprawy" cierpią konkretni ludzie.
Neutralność to klapki na oczach. Krótkowzroczność. Założenie [lub bezmyślna nadzieja] że nas to nie spotka, że nas taki problem nie dotyczy i dotyczył nie będzie.
Uważam, że bycie neutralnym to bycie współodpowiedzialnym i współwinnym. Milczenie jest zgodą i tyle. Każdy unik odpowiedzialności to powielanie, podtrzymywanie -> tworzenie istniejących opresji [które w potocznych rozmowach zresztą krytykujemy]..
O tak, hipokryzję też krytykujemy, a jakże...
W ludziach mijanych na chodniku nie dostrzegamy ludzi. Próby działania interpretujemy jako naiwność. Zakładamy, że się "nie uda". Potencjalną "porażkę" traktujemy jako powód do wstydu. Mamy wykrzywione skojarzenia i zupełnie poodwracane definicje: zaangażowania, ryzyka, inicjatywy, próby, pracy w celu jakimkolwiek innym, niż własny interes.
Przesadzam? Wystarczy porozmawiać z kimś, kto bezskutecznie wołał o pomoc na środku ruchliwego chodnika.
Ponosimy odpowiedzialność nie tylko za to, co mówimy, ale i za to, co przemilczamy. Brak reakcji czyni nas współwinnymi. A od tego współudziału nie da się umyć rąk.