
Prawie pięć miesięcy nieobecności. Miesięcy pełnych zmagań ze sobą, z poczuciem skrzywdzenia, zdrady, smutku, strachu, gniewu wreszcie.
Zewnętrznie nie posunęłam się ani o krok w żadną stronę. Tkwię dokładnie w tym miejscu, co pół roku i rok temu. Wewnątrz cały ogrom zmian. Jeszcze nie wiem, dokąd zaprowadzą. Wiem tylko, że nic nie będzie jak dawniej. Że czas bezpiecznej wiary, wyssanej z mlekiem matki, minął. Chyba bezpowrotnie.
Nie wiem jeszcze, czy mi z tym dobrze, czy źle. Zresztą to nie ma znaczenia.
Czuję się, jak ktoś, kto stoi na brzegu oceanu i podziwia piękno zachodu słońca. Do tej pory widział wycinek. Teraz klapki ograniczające szerokość widzenia opadły i dostrzec mogę cały szeroki horyzont.
Czuję się nieco jak ktoś, kogo postawiono na pustyni i pozwolono iść dokąd chce. Wolna i swobodna. Ale... sęk w tym, że nie ma tu żadnej utartej ścieżki; żadnego drogowskazu. Nic.
Zaczynam się zastanawiać, czy aby ja się do tego naddaję. Czy może stworzona jestem do poruszania się bezpiecznymi, przetartymi szlakami. Nie zawsze mi odpowiadającymi, ale wydeptanymi, z ciepłymi jeszcze śladami stóp. Z dogmatami, które zwalniają z samodzielnego myślenia.
Kiedyś de Mello powiedział, że ludzie nie chcą prawdy, lecz upewniania się. Tak właśnie jest.
Ciepłe gniazdo po raz kolejny zostało za mną. Kolejne ciepłe gniazdo.
Na pewno zmieniałaś się, tylko tego nie dostrzegasz, bo samemu trudno znaleźć różnice u siebie i w wyglądzie i w zachowaniu i odczuwaniu. Ale inni to zauważają.
OdpowiedzUsuńNola
Pewnie tak, Nolu. Zawsze z boku widać lepiej. Na razie to wiem tylko, że nie wszystkie utarte poglądy i schematy przeszły weryfikację pomyślnie. Z czasem pojawi się coś w zamian, w końcu natura próżni nie znosi...
OdpowiedzUsuń