Nie jestem jakimś specjalnie towarzyskim stworzeniem, niemniej jednak w lesie nie żyję. Nie sądzę też, żebym miała jakiś specjalny dar przyciągania ludzi fizycznie dorosłych, a nawet w - powiedzmy - średnim wieku, jednak psychicznie niedojrzałych... Zastanawiam się więc, co się stało, że świat aż tak się zmienił... Czy tylko wydaje mi się, że się zmienił? Ale chyba nie.... Chyba niedojrzałość dorosłych jest obecnie większym problemem niż kiedyś...
Kiedyś człowiek kończył szkołę i naturalnie wkraczał w przestrzeń pracy, rodziny. Może pomagały mu w tym schematy, utarte ścieżki, wyznaczone przez społeczne struktury. Oprócz tych, którzy kontestowali rzeczywistość, reszta podążała nimi posłusznie. Może ograniczały one w pewnym sensie, ale i ułatwiały odnalezienie własnego miejsca a świat wydawał się stabilny. Dzisiaj te ścieżki straciły swoją oczywistość. I znów - coś na plus: daje to możliwość życia całym bogactwem swej osobowości, pełniejszego rozwoju, samorealizacji... A z drugiej strony pojawia się poczucie, że wszystko zależy od nas samych, ze sami musimy decydować... A to jest trudne.
Ludzie zachowują się, jakby uciekali od dorosłości i chcieli pozostać dziećmi. Albo inaczej: zachowują się schizofrenicznie - chcą czerpać z dorosłości wolność wyboru i nie chcą, by ktoś ich kontrolował i ograniczał, a równocześnie chętnie zachowaliby dziecięce poczucie bezpieczeństwa... Chcieliby robić wszystko, na co mają ochotę, ale nie chcą ponosić żadnych tego konsekwencji. Dokładnie jak dziecko. Owszem, w dzieciństwie mogli nawet pasem za coś oberwać w ramach tejże konsekwencji. Ale przed prawdziwie groźnymi skutkami rodzice chronili...
Przyczyn zapewne jest wiele: rozbite rodziny, rodziny bez ojca, rodzice nie mający czasu dla swoich dzieci, trzymanie dziecka "pod kloszem".. itd. Dojrzewanie uniemożliwia także sytuacja, gdzie nie promuje się właściwej hierarchii wartości, gdzie najważniejsza jest kariera i sukces, a gdzie pomija się problem relacji i zaniedbuje naukę budowania więzi i relacji międzyludzkich. Dzisiejszy świat sprzyja rozwojowi indywidualnemu, ale tworzeniu relacji już niekoniecznie...
Nie ma sensu chyba zastanawiać się, co jest większym problemem: czy defekty rodziny, czy kult sukcesu, czy siedzenie z nosem w TV/komputerze...
Wydaje mi się, że ostatecznie największym problemem jest brak ojca. Nie tylko i niekoniecznie fizyczny jego brak.
Jeśli macierzyństwo to karmienie, chronienie, opieka, uczucia i miłość bezwarunkowa, to rola ojca polega na tym, by oderwać dziecko od matki i uczyć je samodzielności. Wychowanie ku samowychowywaniu. Zarówno mężczyznę, jak i kobietę niezależności uczy właśnie ojciec.
Tymczasem w wielu współczesnych rodzinach ojca albo nie ma, albo nie wypełnia on swej roli.
Ktoś kiedyś mi powiedział, że winna jest historia: obie wojny, które sprawiły, że wielu mężczyzn zginęło a wielu zostało od swych rodzin odłączonych. Owszem, to na pewno też. Ale czy nie jest tak, że winne jest również pewne wymieszanie ról? Czy efektem ubocznym działań feministycznych nie jest zwolnienie mężczyzn z odpowiedzialności?
Współczesność dała kobiecie niezależność, ale zarazem wysłała mężczyźnie komunikat, że nie musi się o kobietę troszczyć. A jakoś tak jest, że jak mężczyzna nie musi czuć się odpowiedzialny, to natychmiast obniża loty i wpada w egoizm [zbiorę za to po głowie?;)]...
Czytałam sobie ostatnio "Syndrom Piotrusia Pana" D. Kileya i trudno się nie zgodzić z autorem, iż syndrom ten jest jedną z chorób współczesności...
Taki Piotruś Pan wie, że kiedy dorośnie będzie musiał zacząć chodzić po ziemi, zarabiać, ożenić się... więc decyduje, że nie chce dorosnąć. W jego świecie, świecie zabawy nie ma konsekwencji ani zobowiązań... Jest całkowicie skupiony na sobie, klasyczny egocentryk, ludzi traktuje jak zabawki - chce ich mieć dla siebie. Mieć, dopóki się nie znudzi. Kiedy się znudzi - odchodzi.
Jednocześnie jednak chciałby móc zawsze [kiedy już się znudzi, zmęczy] wrócić do domu. Wrócić do mamy.
Od kobiety więc, swojej partnerki, taki mężczyzna wymaga, by mu matkowała. By zawsze była w domu, czekała na niego i akceptowała. Niezależnie od tego, co on robi...
Złudne jest myślenie, ze syndrom Piotrusia Pana dotyka jedynie mężczyzn. Kobiet również, tyle że nieco inaczej. I chyba z czego innego się bierze..
Ładnie mozna to tłumaczyć za pomocą symboliki biblijnej: mężczyzna to syn Adama - stworzonego w samotności. Zna więc samotność i radzi z nią sobie. Natomiast kobieta, córka Ewy, nigdy nie była sama. Zawsze była przy Adamie. I zawsze definiuje siebie w odniesieniu do innych. Brak tworzenia więzi u kobiety wynika chyba z lęku jedynie. Kobieta, która nie chce kochać jest kimś skrzywdzonym i głęboko poranionym.
Zawsze zastanawia mnie, że są kobiety, które decydują się na bycie "singlami". Wydaje mi się, że kobieta nie jest w stanie trwale odwrócić się od miłości, nie odwracając się od siebie samej, nie rezygnując ze swej tożsamości... Oczywiście mówię o wyborach, nie o sytuacjach kiedy samotność jest niechciana. Wydaje mi się, że dla kobiety życie bez miłości jest bardziej jeszcze bezsensowne, niz takie życie dla męzczyzny... Mylę się?
Kiedyś człowiek kończył szkołę i naturalnie wkraczał w przestrzeń pracy, rodziny. Może pomagały mu w tym schematy, utarte ścieżki, wyznaczone przez społeczne struktury. Oprócz tych, którzy kontestowali rzeczywistość, reszta podążała nimi posłusznie. Może ograniczały one w pewnym sensie, ale i ułatwiały odnalezienie własnego miejsca a świat wydawał się stabilny. Dzisiaj te ścieżki straciły swoją oczywistość. I znów - coś na plus: daje to możliwość życia całym bogactwem swej osobowości, pełniejszego rozwoju, samorealizacji... A z drugiej strony pojawia się poczucie, że wszystko zależy od nas samych, ze sami musimy decydować... A to jest trudne.
Ludzie zachowują się, jakby uciekali od dorosłości i chcieli pozostać dziećmi. Albo inaczej: zachowują się schizofrenicznie - chcą czerpać z dorosłości wolność wyboru i nie chcą, by ktoś ich kontrolował i ograniczał, a równocześnie chętnie zachowaliby dziecięce poczucie bezpieczeństwa... Chcieliby robić wszystko, na co mają ochotę, ale nie chcą ponosić żadnych tego konsekwencji. Dokładnie jak dziecko. Owszem, w dzieciństwie mogli nawet pasem za coś oberwać w ramach tejże konsekwencji. Ale przed prawdziwie groźnymi skutkami rodzice chronili...
Przyczyn zapewne jest wiele: rozbite rodziny, rodziny bez ojca, rodzice nie mający czasu dla swoich dzieci, trzymanie dziecka "pod kloszem".. itd. Dojrzewanie uniemożliwia także sytuacja, gdzie nie promuje się właściwej hierarchii wartości, gdzie najważniejsza jest kariera i sukces, a gdzie pomija się problem relacji i zaniedbuje naukę budowania więzi i relacji międzyludzkich. Dzisiejszy świat sprzyja rozwojowi indywidualnemu, ale tworzeniu relacji już niekoniecznie...
Nie ma sensu chyba zastanawiać się, co jest większym problemem: czy defekty rodziny, czy kult sukcesu, czy siedzenie z nosem w TV/komputerze...
Wydaje mi się, że ostatecznie największym problemem jest brak ojca. Nie tylko i niekoniecznie fizyczny jego brak.
Jeśli macierzyństwo to karmienie, chronienie, opieka, uczucia i miłość bezwarunkowa, to rola ojca polega na tym, by oderwać dziecko od matki i uczyć je samodzielności. Wychowanie ku samowychowywaniu. Zarówno mężczyznę, jak i kobietę niezależności uczy właśnie ojciec.
Tymczasem w wielu współczesnych rodzinach ojca albo nie ma, albo nie wypełnia on swej roli.
Ktoś kiedyś mi powiedział, że winna jest historia: obie wojny, które sprawiły, że wielu mężczyzn zginęło a wielu zostało od swych rodzin odłączonych. Owszem, to na pewno też. Ale czy nie jest tak, że winne jest również pewne wymieszanie ról? Czy efektem ubocznym działań feministycznych nie jest zwolnienie mężczyzn z odpowiedzialności?
Współczesność dała kobiecie niezależność, ale zarazem wysłała mężczyźnie komunikat, że nie musi się o kobietę troszczyć. A jakoś tak jest, że jak mężczyzna nie musi czuć się odpowiedzialny, to natychmiast obniża loty i wpada w egoizm [zbiorę za to po głowie?;)]...
Czytałam sobie ostatnio "Syndrom Piotrusia Pana" D. Kileya i trudno się nie zgodzić z autorem, iż syndrom ten jest jedną z chorób współczesności...
Taki Piotruś Pan wie, że kiedy dorośnie będzie musiał zacząć chodzić po ziemi, zarabiać, ożenić się... więc decyduje, że nie chce dorosnąć. W jego świecie, świecie zabawy nie ma konsekwencji ani zobowiązań... Jest całkowicie skupiony na sobie, klasyczny egocentryk, ludzi traktuje jak zabawki - chce ich mieć dla siebie. Mieć, dopóki się nie znudzi. Kiedy się znudzi - odchodzi.
Jednocześnie jednak chciałby móc zawsze [kiedy już się znudzi, zmęczy] wrócić do domu. Wrócić do mamy.
Od kobiety więc, swojej partnerki, taki mężczyzna wymaga, by mu matkowała. By zawsze była w domu, czekała na niego i akceptowała. Niezależnie od tego, co on robi...
Złudne jest myślenie, ze syndrom Piotrusia Pana dotyka jedynie mężczyzn. Kobiet również, tyle że nieco inaczej. I chyba z czego innego się bierze..
Ładnie mozna to tłumaczyć za pomocą symboliki biblijnej: mężczyzna to syn Adama - stworzonego w samotności. Zna więc samotność i radzi z nią sobie. Natomiast kobieta, córka Ewy, nigdy nie była sama. Zawsze była przy Adamie. I zawsze definiuje siebie w odniesieniu do innych. Brak tworzenia więzi u kobiety wynika chyba z lęku jedynie. Kobieta, która nie chce kochać jest kimś skrzywdzonym i głęboko poranionym.
Zawsze zastanawia mnie, że są kobiety, które decydują się na bycie "singlami". Wydaje mi się, że kobieta nie jest w stanie trwale odwrócić się od miłości, nie odwracając się od siebie samej, nie rezygnując ze swej tożsamości... Oczywiście mówię o wyborach, nie o sytuacjach kiedy samotność jest niechciana. Wydaje mi się, że dla kobiety życie bez miłości jest bardziej jeszcze bezsensowne, niz takie życie dla męzczyzny... Mylę się?
Jest w książce "Piotruś Pan" Wendy, dziewczyna Piotrusia. Matkuje mu, akceptuje jego niedojrzałość i popełnia błąd: nie stawiając żadnych wymagań, nie pomaga mu w osiągnięciu dojrzałości... I tak to bywa. Ze strachu przed samotnością kobiety pozwalają na to, by mężczyzna był skupionym na sobie egoistą. W ten sposób mamy błędne kółeczko: obie strony wspierają się wzajemnie. W tym, co niedojrzałe.
Klik dobry:)
OdpowiedzUsuńWedług mnie to brak wzorców, niewłaściwe lektury i filmy, ukierunkowanie na konsumpcję i karierę, moda na postawę roszczeniową od małego dziecka... etc... etc...
Jeśli zaś chodzi o samotność... bo ja wiem... ja bym się nie godziła na byle jakie "miłości" w obawie przed samotnością. Jeśli jest tylko taki wybór /bylejakość albo samotność/, to ja głosuję za samotnością.
Słonecznie pozdrawiam
alElla
Dokładnie, AlEllu.. przyczyn na pewno jest wiele.. A i z tą bylejaością podzielam Twoje zdanie. Ale do tego też trzeba dorosnąć jakoś.. I mieć poczucie własnej wartości.
OdpowiedzUsuńWzajemnie wszystkiego dobrego dla Ciebie:)
~skowronek
Skowronku, czy ja dobrze zrozumiałam, wszystkiemu winne są kobiety? Matki, bo zbyt opiekuńcze, a żony bo nadskakują w obawie przed samotnością? Jeszcze faceci dopowiedzą, że jakbyśmy się nie emancypowały i nie zrezygnowały ze strzeżenia domowego ogniska to wszystko byłoby na miejscu. Myślę, że sytuacja społeczna, jaką obserwujemy, a więc upadek autorytetów, rodziny niespełniające swych zadań, piotrutowatość i singielki z wyboru to po prostu wynik wielu czynników. Po prostu takie czasy,a wszystko zło wspomniane przeze mnie było i 100 lat temu (patrz młody Dulski)ale może tylko w mniejszym wymiarze. Ale sa też zalety współczesności.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie
Nola
A broń Boże, Nolu... Może ja to niezbyt szczęśliwie ujęłam... Absolutnie nie obarczam kobiety wyłączną winą. Właściwie największy problem upatruję w braku ojca, czy w złym pojmowaniu i wypełnianiu ojcostwa.
OdpowiedzUsuńRzeczywiście, wszystko już było i nie jest wymysłem współczesnym, niemniej wydaje mi się, że silniej daje się we znaki.
Pozdrawiam cieplutko-
~skowronek
Ciekawe spojrzenie, Skowronku, z nieco innej strony. Z jednej strony brak dojrzałości u mężczyzn, z drugiej, ta presja kobiet (niektórych, przyznajmy, w przypadku obu zresztą płci, bo i też nie każdy mężczyzna grzeszy niedorosłością) do przejęcia ról męskich powoduje pewien chaos. Myślę, że to nawet nie tylko podkreślany przez Ciebie brak ojca, lecz również brak mężczyzny, co rozumiem w ten sposób, że mężczyźni przestają się zachowywać tak, jak na mężczyznę przystało, a więc odpowiedzialność za dane słowo i poczucie, że powinno się być podporą, rycerzem, bo ja wiem, jak to nazwać. Zdaje się, że takie męskie postawy bledną, wymierają, a jeśli jest inaczej, jeśli czuć męską siłę, to raczej w celu dominacji nad kobietą, co też nie jest do zaakceptowania.
OdpowiedzUsuńKobieta współczesna (uogólniam, a więc nie każda kobieta) jawi się z kolei jako samowystarczalna, niezależna, ale przez to cokolwiek obca, zbyt podobna do mężczyzny, przez co mniej atrakcyjna, mniej przyciągająca, z wyjątkiem tych szybkich, krótkich, tymczasowych związków, w których jednak prawdziwego uczucia brak; jest tylko doraźna przyjemność. Napisałaś ważne zdanie: "Dzisiejszy świat sprzyja rozwojowi indywidualnemu, ale tworzeniu relacji już niekoniecznie." I to jest może jedna z właściwych odpowiedzi, dlaczego nasze życie rodzinne (ale też sąsiedzkie, w mniejszych lub większych grupach społecznych) ulega bardzo często rozkładowi. Jeśli liczę się tylko ja, jeśli na stu uczestników biegu pamieta się jedynie zwycięzcę, jeżeli coraz więcej chcemy mieć dla siebie, to na cóż nam drugi człowiek ... może dla zabawy?
Ech, długo by o tym pisać,
pozdrawiam
O tak, Smooth, dużo by pisać.. Ten post napisałam bardzo chaotycznie, teraz nasuwa mi się jeszcze sporo uzupełnień..
OdpowiedzUsuńA odnośnie tego, co zauważyłeś [że mężczyźni zatracają swą rycerskość], przypomniała mi się pewna scenka..
Otóż ze sklepu wychodzi kobieta, klasyczna bizness-woman, taka właśnie niezależna i wyzwolona. W drzwiach mija się z mężczyzną, który jednak obrzuca ją obojętnym spojrzeniem i nie przepuszcza przodem, tylko korzystając z tego, że jest nieco bliżej przejścia, korzysta z niego pierwszy. Kobieta jest wyraźnie zdegustowana i mruczy pod nosem: " Gdzie się podziali rycerze? Gdzie ci prawdziwi mężczyźni?".. Mężczyzna odwraca się i z uśmiechem odpowiada: " Tacy rycerze, jakie księżniczki"..
No właśnie.
Pozdrawiam wiosennie - skowronek
Witaj Skowronku,
OdpowiedzUsuńJak już wspomniałem, wróciłem na Twojego bloga i nadrabiam lekturę. Wczytałem się w "piotrusiowatość" i ciągle wracam do tego tekstu chcąc Cię zrozumieć.
Bardzo pokrętnie to napisałaś. Tak pokrętnie, jak tylko kobieta potrafi.
Poczynając od pierwszego pytania „czy świat się zmienił?”na, które sama sobie odpowiadasz, że to niedojrzałość [???] jest obecnie problemem – ja osobiście uważam, że obecnie ludzie są bardziej dojrzali niż kiedykolwiek indziej (chociażby, dlatego, że podejmują decyzje o zakładaniu rodziny z wiekszą rozwagą i w znacznie starszym wieku niż kiedyś, bez przymusu najbliższych, jak niegdyś bywało „bo zostaniesz stara panną”, a także adoptują dzieci, co kiedyś było rzadkością). Za to, obecnie, ludzie są bardziej „zakręceni”, pod wieloma względami (nie chce mi się tu rozwodzić na ten temat). Zgadzam się jednak, ze stwierdzeniem, że „…ze sami musimy decydować... A to jest trudne”.
Przez (tu ciągnę dalej temat pokrętnego „kobiecego myślenia”) – przyczyny (zapewne dziecięcego zachowania), które dla mnie są dość kontrowersyjne. Znam wiele osób z rodzin rozbitych, jak i mam kolegów wychowywanych bez ojców (co najmniej dwóch), którzy są bardziej dojrzali i doświadczeni życiowo niż niejeden z nas.
Przez (ciągnę dalej…) – „ostatecznie największym problemem jest brak ojca”, hmm, oraz przez „wymieszanie ról” i „uboczne działania feministyczne”, które to mają niby zwolnić mężczyzn z poczuwania się do odpowiedzialności i troszczenia o kobietę – dla mnie osobiście jest to kwestią „dobrego wychowania i kultury”. Za egoizm, powinnaś dostać po głowie, bo facet jak „obniża loty” to bardziej miga się od obowiązków (bardziej z nadmiaru obowiązków lub zaniedbania jego osoby czy odsunięcia na drugi plan) – to z własnego doświadczenia xD.
Aż do …”Piotrusia Pana”, którego to zgrabnie wplotłaś w symbolikę biblijna o Adamie i Ewie.
W sprawie "Syndrom Piotrusia Pana" D. Kileya trudno się nie zgodzić z autorem, bo i po cóż to robić – wszyscy autorzy „poważnych” książek analizujących bajki mają swoje mądrości, jak np. „Czerwony Kapturek” – ubierała się wyzywająco na czerwonego, albo zażyłość Żwirka i Muchomorka jest zbyt gejowska czy słynna torebka Teletubisia, albo choroba psychiczna Kubusia Puchatka i chorobliwy lęk Prosiaczka, niezdecydowanie Tygryska.
Ja „Piotrusia Pana” odbieram jako bajkę. O tym, że dorosłość jest brakiem czasu na zabawę.
W wielu kwestiach się z Tobą zgadzam – żeby nie było, że ciągle jestem tym negującym. Podobnie jak Ty uważam, „…że kobieta nie jest w stanie trwale odwrócić się od miłości, nie odwracając się od siebie samej…”, tu się nie mylisz. Kobieta „miłość” ma w genach. A mężczyźni dla tej miłości „by zabili” i „wzniecają wojny”.
Ale … jakże mógłbym, nie mieć „ale” (bo cóż to za dyskusja, gdy „…wszyscy się ze sobą zgadzają” – chyba, że jestem jednym z tych panów „w średnim wieku [..] psychicznie niedojrzałym…”), w sprawie ojcostwa i jego roli mam nieco odmienne zdanie.
Nie zgadzam się ze stwierdzeniem „…to rola ojca polega na tym, by oderwać dziecko od matki i uczyć je samodzielności”. Ojcowie są bardzo czuli i bardziej skłonni do rozpieszczania. To ojcu bardziej zależy, żeby syn pobył w rodzinie, kiedy odchodzi, to ojciec martwi się i wyrywa włosy, kiedy córka umawia się na randkę. Bardziej skłoniłbym się ku stwierdzeniu, „w rolę ojca mędrca” samodzielności uczymy się sami korzystając lub nie, ze wskazówek doświadczonych. Na pewno nie zgodzę się na rolę „odrywającego dziecko od matki”.
Poruszyłaś tyle ciekawych tematów, że nie jedna pracę magisterską z socjologii i psychologii można było by napisać. Będę wracał do „piotrusiowania” – daje do myślenia. Gorąco pozdrawiam.N29