środa, 8 września 2010

ogród zoologiczny

Czasami przychodzi taki dzień, że mam dokładnie wszystkiego dość. Siadam i patrzę na siebie z boku. Na swoje uczucia, emocje, pragnienia. Przywiązania i wyłaniającą się z nich chciwość, będącą chęcią zatrzymania tego, co lubię, na przyszłość. Na swoją niechęć i wyłaniającą się z niej zazdrość. Na swoją głupotę, z której pochodzi zła i fałszywa duma, podszeptująca: "jesteś lepsza, niż oni".
Kiedy wszystkie te uczucia już się pojawią, łączą się we wszelkie możliwe kombinacje, w najróżniejszych proporcjach. I mam swoje wzloty i upadki, depresje, dziwne zachowania i przywiązania - jakie tylko jestem w stanie wyprodukować... Z dołu do góry i z góry na dół.. z ciemności w słońce i z ciszy w krzyk... falowanie i spadanie... dokładnie tak.
Gdybyśmy mogli zobaczyć te wszystkie wrażenia jako ogród zoologiczny, przechodzący obok, moglibyśmy się zaśmiewać do łez, patrząc na owe śmieszne i pokraczne stworzenia, paradujące dostojnie przed naszymi oczyma. Nie powstałby żaden problem, gdybyśmy potrafili zrozumieć, że w rzeczywistości patrzymy nie na pyski owych stworzeń, lecz na ich zady; że odchodzą one, a nie przychodzą, odczulibyśmy sporą ulgę. Zobaczylibyśmy, że w gruncie rzeczy pozbywamy się owych problemów. Ale ponieważ nie mamy żadnego dystansu do owych wydarzeń, błąd polega na tym, że choć pięć minut temu nie byliśmy wściekli i za kolejne pięć minut znowu nie będziemy, to przez owe dziesięć minut, w czasie których doświadczamy gniewu, jesteśmy przekonani, że jest on ważny i rzeczywisty. Mówimy coś albo robimy i nagle okazuje się, że straciliśmy twarz, byliśmy głupi, dramatyczni, infantylni, żebraliśmy o coś, o co w żadnym razie żebrać się nie powinno, oceniliśmy przez pryzmat... itd, itd. Siedzimy więc z miną niewyraźną i rozważamy wybór między wyprowadzką do innego miasta a powiedzeniem "przepraszam". A wszystkiemu winna głupota, że owo przemijające poczucie potraktowaliśmy tak poważnie, że sprowadziło to na nas całkiem realne już kłopoty.
Uczymy się na błędach? A skądże. W buddyzmie jest sanskryckie słowo "samsara", które świetnie oddaje zaklęty krąg, owo nieprzerwane koło, w którym coś, co teraz przeżywamy, prowadzi do następnego doświadczenia, którego nie jesteśmy w stanie kontrolować. Potem znów znajdujemy się w kolejnym położeniu, spotykamy nowe sytuacje i tak toczy się to bez końca. Kiedy trudności się już pojawią, zapominamy o tym, że ten kaktus, który kłuje nas w siedzenie, sami posadziliśmy i sądzimy, że winni są inni. Więc znów mówimy / myślimy / czynimy coś niewłaściwego... i znów wpadamy w kłopoty na skutek swoich przyciężkich słów i działań.
Kiedy więc siadam spokojnie i patrzę na to całe miotanie się zaczynam dochodzić do przeświadczenia, że należy zerwać hamulec bezpieczeństwa i powiedzieć: "stop. Teraz wysiadam".

3 komentarze:

  1. Oj tak, życie to ciąg przyczynowo-skutkowy, czasem jednak daje się przewidzieć następstwa naszych działań. Można nawet je programować, chyba nawet o to chodzi, aby nie dać się ponosić losowi.
    Skowronku, dawno mnie u Ciebie nie było i bardzo się ucieszyłam, że jesteś i piszesz.
    Pozdrawiam Cię. Nola

    OdpowiedzUsuń
  2. I ja się cieszę, że Cię tu widzę, Nolu. Szczerze mówiąc nie śmiałam liczyć, że ktoś jeszcze zagląda tu po tylu miesiącach mojego milczenia. Bardzo się cieszę z Twojej obecności:)
    Ja już niestety tak mam, że miewam długie przerwy. Czasami dlatego, że czuję zupełną pustkę i nie ma co pisać tylko po to, żeby mącić ciszę, a czasem włażę do swojej jaskini i coś tam "przegryzam"... Nie obiecam poprawy. Ale dobrze, że jesteś:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Skowronku, nie musisz obiecywać. Ja też miewam przerwy, wiec rozumiem. Pisz kiedy będziesz miała ochotę, ja będę zaglądać co jakiś czas i zawsze z radością będę Cię witać u siebie.
    Nola

    OdpowiedzUsuń