niedziela, 27 grudnia 2009

domki z kart


Chwila przerwy. W ramach "nagrody" za kawał odwalonej w kuchni roboty siadam przed monitorem z kawką w dłoni. Zaglądam na gg. Cała lista osób, ale właściwie nie ma do kogo zaggadać... Żartować nie mam ochoty, gadać o bzdetach szkoda czasu, o tym, co mnie męczy z niewieloma stąd mam ochotę rozmawiać. Szukam NOWEGO - ma opis:" nie ma mnie od 17.32 ale wrócę..." Wysyłam zaczepkę: " wróć, wróć ;)..." Odpowiedź przychodzi natychmiast:
-wróciłem, wróciłem.. Co to za opis? - pyta
- a taki.. o przemijaniu wszystkiego.. Księga Koheleta, wersów nie pamiętam.
- Aha. W kuchni porządek jest?
- Tak jest!
- No! Mam nadzieję, że pisząc to stałaś koło komputera w postawie zasadniczej?
- No nie.. ale przynajmniej przestałam się garbić - piszę, śmiejąc się pod nosem.
- Masz szczęście.
- Bo?
- No bo jakbyś tak całkiem nie była w postawie zasadniczej, to trzeba by Cię postawić do pionu:)
- Ooo.. No teraz to mnie zaciekawiłeś.. Szczególnie metody Twoje mnie interesują - sączę kawę z uśmiechem.
- No wiesz.. My, duzi faceci mamy swoje metody na takie nieduże kobietki;)
- Mmm, a bardzo drastyczne macie te metody? - drążę dalej.
- Skuteczne. Po prostu.
- No wiesz... w Twojej sytuacji... - rzuca kilka słów co parę minut - nie chciałabyś raczej znać takich informacji... Jeszcze by Ci się spodobało.. I co wtedy?
- Może masz i rację... - odpuszczam. To zaczyna zalatywać flirtem. Pass - myślę. Dodaję jeszcze tylko:
- Może wtedy decyzja byłaby łatwiejsza?
- Nie wiem - odpowiada
- Ja też nie.. zresztą to akurat niepotrzebne dywagacje.
- Widzisz, ja zasadniczo jestem zwolennikiem marchewek. Tzn. uważam, że kij lepiej zamienić na sporą porcję marchewek. Nie zamierzałem wpływać na Twoją decyzję. To był tylko żart.. Choć nie do końca żart. Na człowieka najbardziej motywująco działają miłe rzeczy. A nie trudności.
- A tak.. to prawda. Widać, do kija też można się jednak przyzwyczaić...
- Można. Tylko po co?
- No widzisz.. Tak silnie mam wbite do głowy to wszystko... O nierozerwalności małżeństwa choćby. I wiem, że co to za małżeństwo, i że on pierwszy... I niewiele to zmienia. Dajmy spokój, bo do tego mojego zakutego łebka i tak wszystko jak grochem o ścianę...
- Ale to nie o to chodzi.. Pomyśl o czymś innym: o sprawiedliwości i uczciwości.
- Ale czy sprawiedliwość jest najważniejsza? - pytam - sama robię takie rzeczy nieraz, że oczekuję przebaczenia; kolejnej szansy. A nie czystej sprawiedliwości.
- A poczucie uczciwości? Pomyśl sobie, że to nie Ty - że jakiejś koleżance przytrafiła się taka historia...
- Wiesz.. patrząc na fakty; na tę sprawiedliwość.. na rokowania nawet, powiedziałabym to, co Ty: rozwód i do widzenia. Ale od niej nie mogłabym wymagać więcej. A od siebie mogę.
- Ale po co? Czemu ma to służyć? Twojej wygodzie? Chcesz wychowywać dziecko z oszustem na spółkę?
- Jakiej wygodzie? - pytam.
- Wygodzie umysłowej. Nie musisz nic robić. Nic zmieniać. Decydować. Itd. Wszystko się układa samo z siebie. Tu chodzi o wzajemne relacje. Jeśli ktoś nie chce być z Tobą i rezygnuje... Po czym zmienia zdanie z jakiegoś powodu, to taki typ powinien być przyjacielem, czy znajomym, a nie mężem. Bo to jest po prostu niesprawiedliwe, żeby mógł taki numer wywinąć i dalej żyć sobie spokojnie, jakby nic się nie stało. Pominąwszy już wszystko inne, to jest niepedagogiczne. Poza tym istnieje duża szansa, ze zrobi to ponownie.
Milknę. Dużo w tym racji, jak zawsze. Ale przeraża mnie wizja życia bez przebaczenia i miłosierdzia. Bez drugich szans. Czy wydam na siebie wyrok i potwierdzać go będę codziennie mówiąc: " (...) i odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy..."? Oczywiście... mogę przebaczyć. lecz mimo to powiedzieć: "cóż.. takie są konsekwencje"... On mi przerywa:
- Chodzi mi tylko o to, że nalezy Ci się uczciwe traktowanie. I 100% faceta. A nie kilka, a reszta gdzieś tam... Nie chodzi o to, żeby jemu dowalić, ale o elementarne poczucie przyzwoitości... Poświęcanie się dla dobrego faceta to ja rozumiem. Ale w tej sytuacji co chcesz osiągnąć? Gdybyś poznała biednego faceta z problemami, któremu trzeba pomóc; zrozumieć, ze mu ciężko i z pełnym poświęceniem mu pomagała.. to ja rozumiem... Wiesz co?
- Co? - pytam, czując, że rośnie we mnie jakiś sprzeciw wobec tego, co mówi. Jeszcze nie określony i nie ubrany w słowa, ale coś się we mnie buntuje.
- Już wiem, na kogo mi wyglądasz...
- Na kogo? - pytam.
- Na gapę. Sorry.
Nie po raz pierwszy zbija mnie z tropu. Nie denerwuje, ani nie uraża, ale sprawia, że gubię wątek. Pytam:
- Możesz to jakoś rozwinąć?
- Hmm.. poczekaj aż mój wyjątkowo bezpośredni sposób wyrażania się zmieni się na odpowiedni dla niedużej, wrażliwej niewiasty - żartuje.
- Ok. Wnioskując z czasu, jaki Ci to zajmie, dośpiewam sobie co nieco - odpowiadam.
- Widzisz.. wyglądasz mi na osobę mającą umiejętność brania czegoś za coś innego. Niekoniecznie trafnie. I niekoniecznie zauważającą w tym dyskomfort.
Milczę. Nie myślałam w ten sposób o sobie. Może faktycznie. Tyle że to chyba nie gapiostwo a raczej jakiś mechanizm obronny.
- Jesteś, jak przypuszczam, raczej odporną osobą... O silnym charakterze. Mam rację?
- Wiesz - mówię o swoich podejrzeniach - z tą odpornością to może być tak, że co mi nie pasuje do końca, to sobie przerobię po swojemu..
- No właśnie o tym myślałem.
- Ale to nie gapiostwo - oponuję, bo niezbyt podoba mi się to słowo - tylko coś w stylu mechanizmu obronnego...
- To ciężko wyjaśnić, ale spróbuję... To jest tak, ze możesz czuć się komfortowo w sytuacji, która jest nie w porządku w stosunku do Ciebie - patrząc z zewnątrz... Tzn. możesz mieć wrażenie, że jest Ci wystarczająco fajnie. Rozumiesz mnie?
- Tak - odpowiadam, ale dopiero się przez to przegryzam. Nie mam tak lotnego umysłu jak on. Dogrzebywanie się czegoś w sobie wymaga ode mnie dłuższego czasu.
- I co myślisz? - pyta, na szczęście nie czekając na natychmiastową odpowiedź - jak
patrzę na to z zewnątrz, to mi się coś w sercu burzy, a Ty nie dostrzegasz braku uczciwości sytuacji, tylko wydaje Ci się, że i tak jest miło...
- Czy to wszystko ma źródło w wygodnictwie? W tym strachu przed zmianą? - zadaję pytanie, które mnie nurtuje od jakiegoś czasu.
- Nie wiem. Nie wiem w czym. Ale takie podejście powoduje automatyczne pakowanie się w kolejne sytuacje, w których ktoś Cię traktuje nie fair i omijanie sytuacji potencjalnie szczęśliwych.
- Sęk w tym, że ja to chyba nawet wiem... Może na codzień nie uzmysławiam sobie tak jasno, ale jednak. Tylko że to nic nie zmienia. No beton.
- Czemu nie zmienia? Skorzystaj ze znajomości ze mną i zmień to. Ja świetnie rujnuję ludziom przyzwyczajenia ;)
O tak. To wiedziałam już doskonale. Próbuję pokryć żartem niepewność:
- Przeżywają? ;)
- Tak :) I jest im lepiej. Nie ma to jak autoreklama - dodaje z uśmiechem.
Milkniemy. Wyczuwa moje rozterki. Pyta:
- W co nie wierzysz? Że należy Ci się szczęście? Albo wyłączność czyichś uczuć?
No właśnie tego nie jestem pewna. A on kontynuuje:
- Nie należy Ci się? Facet, który będzie widział tylko Ciebie? Żadnych innych kobiet, tylko Ciebie?
- Wiesz co.. nawet nie wiem, czy wierzę w taką możliwość. Czy to nie będzie tak, że będę szukać, próbować, zaczynać nowe związki...
- ODWAGI!!! czego się boisz? Powiedz: zasługujesz na miłość?
- Jak każdy - piszę wymijająco. I wiem, że nie wykpię się w ten sposób.
- Czujesz to w głębi serca?
- Chyba nie jednak... Skoro jest jak jest - poddaję się.
- No właśnie. To więcej wiary, kobieto.
- Tylko skąd ją wziąć? - pytam, i czuję się jak mała, zagubiona dziewczynka.
- Najpierw mi zaufaj, a później daj się przekonać.
- Jakie to proste.. dziecinnie wręcz - lekko ironizuję, myśląc o tym, jak długo muszę się oswajać, by komuś zaufać w o wiele bardziej błahych sprawach.
Chwila ciszy i nagle słyszę, jak mówi:
- No to Cię pooswajam. Nie martw się, ja świetnie to robię.
Jestem pod wrażeniem. Jakby znał moje niewypowiedziane myśli. Nie po raz pierwszy zresztą. Ale zapewne wystarczy spostrzegawczość i jakaś wiedza psychologiczna - tłumaczę sobie.
Po chwili dodaje:
- Jak się czujesz? Jak nastrój, Skowronku?
- Ciężki ale stabilny - odpowiadam z uśmiechem.
- A już myślałem, że może jakaś poprawa...
- Jak może być poprawa, skoro na każdym kroku zbijasz mnie z tropu i napełniasz wątpliwościami?
- Trzeba Cię ponapełniać wątpliościami.. a w co wątpisz?
- Zlituj się... jeszcze nie przetrawiłam dotychczasowego "materiału";) U mnie to nie idzie tak szybko :)
- Kubuś Puchatek? ;)
- Owszem. O bardzo małym rozumku...- uśmiecham się szeroko, zdziwiona, że mogę się przyznać do tego i nawet nie mam ochoty udawać czegoś innego.
- To pasujemy do siebie - mówi - ja mam duży rozumek:)
- No tak, ale - przypominam sobie jego profil na pewnym portalu - Ty szukasz kobiety inteligentnej... i gotowej na zmiany... a nie gapy.. i tchórza.. i wygodnickiej istoty.
- Możesz być, kim zechcesz. To kwestia wyboru.
- Poniekąd tak.. No ale to wymaga czasu.
- Nie poniekąd, tylko tak. Nie ma pośpiechu. Wiadomo, ze człowiek nie zmieni się na "pstryk". Możemy się spokojnie zakolegowywać. Wywrę na Ciebie zły wpływ - dodaje. I sama nie wiem, czy to aby żart.
- Jedym słowem wychowujesz mnie sobie?
- Bo ja wiem, czy sobie? Raczej ogólnie... - a po chwili dodaje:
- Ale jak chcesz, to może być, że sobie:) Na ogół wszystkich buntuję.
- Aaa....... nie wiem jeszcze, czy chcę - obracam w żart - niebezpieczny z Ciebie gość ;)
- Chcesz. Już wiesz teraz - mówi zdecydowanie - i jestem bezpieczny. Krzywdy nie robię.
- Jasne. Wywracasz moje domki z kart..
- To tak. Owszem. Zwłaszcza taki, co stoi na 1 mm lodu.
- I to ma być bezpieczne?
- A pod nim jest 1 cm wody. Gorzej, jak Ci się taki domek w życiu zawali a pod nim ocean... Chyba lepiej to samemu powoli zdemontować?
- Nie wiem. Wcale mi to na 1 cm wody nie wygląda...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz