piątek, 18 grudnia 2009

na chirurgii


Z powrotem na ławkę zwlekałam, jak mogłam. NOWE jednak cierpliwie tkwiło. Intuicja mówiła mi, ze nie odpuści. Tym razem ja usiadłam na brzegu, nieśmiało. NOWE budziło we mnie niewytłumaczalny respekt. Ze zdziwieniem odnotowałam tę zmianę - wszak dopiero co patrzyłam na nie pobłażliwie...
- no cóż.. - zaczęło bez wstępów - pogoniłbym. Za nieliczenie się z drugim człowiekiem, za totalną nieuczciwość, egoizm i inne
- tak, sama potrafię wyliczyć całą litanię - przerwałam, wiedziona jakimś poczuciem lojalności - ale moze to jest to "złe", na które składałam przysięgę?
- bzdura
Zamilkłam. Przyzwyczajona do delikatności i owijania w bawełnę. NOWE kontynuowało:
- nie, moja miła. Złe to jest wtedy, jak się wspólnie przechodzi choroby, wypadki, kradzieże i inne przygody. Ale jak jedna strona sobie całe lata bimba to jest całkiem co innego..
- dlatego nie twierdzę, że przywitam go z kwiatami. Ale nie wiem, czy potrafię mu zatrzasnąć drzwi przed nosem, jeśli w ogóle wróci; jeśli będzie chciał coś zmienić. Poza wszystkim jest też dobrym człowiekiem... Mieliśmy wiele wspólnego, podobne zdania, nigdy się nawet nie kłóciliśmy..
Zamilkłam. Nie po raz pierwszy przyszło mi do głowy, że to jeden ze wskaźników marności naszych relacji i wzajemnych zahamowań. Zamykaliśmy się w sobie powoli przez całe lata, rezygnując z własnych potrzeb i wycofując do własnych, hermetycznych skorupek.
- a może to właśnie był błąd - powiedziałam - ja też odpuściłam szybko.. choćby w sferze seksualnej. Poczułam się odepchnięta, niechciana, nieatrakcyjna.. wiesz, to jakby w pysk dostać. Poza tym nie miałam pojęcia, że to tylko mnie dotyczy. Myślałam, że to problem mojego męza dotyczący wszystkich kobiet
- popatrz na to inaczej: 10 lat ściemy...
- ale błąd był na samym początku.. później po prostu było coraz gorzej się z tego wyplątać. Pojawiło się Pisklę. Jego też muszę brać pod uwagę.
- no to znaczy co masz brać pod uwagę?
Zamilkłam. Nie rozumiał? Niemile mnie to zaskoczyło. Zadałam pytanie z innej beczki:
- a powiedz mi.. nie wierzysz, że ktoś taki może się zmienić?
- nie, nie wierzę prawdę mówiąc - odparł - ponieważ to by było wbrew logice
- pewnie masz rację.. ale tu nie tylko logika wchodzi w grę. Choć pewnie wtedy wszystko byłoby znacznie prostsze
- jak to nie logika? - obruszył się - właśnie logika. Wewnętrzna logika sytuacji. Jak ktoś przez 10 lat ściemnia, to nie ma powodu myśleć, że nagle przestanie... A taki - wybacz - analfabeta emocjonalny.. to świetny do wychowania dziecka jest.
Cholera. Znów miał rację. Wytrącał mi z ręki argumenty jeden po drugim, odsłaniając ich bezsensowność i moje powierzchowne myślenie. Jeszcze jedna próba obrony:
- przestać może.. bo wszystko już zostało powiedziane i wybebeszone do cna.. na wylot. I nie ma powodu niczego ukrywać. Gorzej z tym analfabetyzmem, jak to ładnie nazwałeś.. Ale i on nie miał łatwego życia: nie miał rodziny, domu .. Może przy jego wysiłku, jakiejś terapii coś by z tego było? Mam go zostawić na wycieraczce i budować z kimś nowy, wspaniały świat?.. Nie wiem, czy spałabym spokojnie.. Rozumiesz?
- tak. Ale moim zdaniem usiłujesz wierzyć w cud
- a to bardzo możliwe - Miałam już dość. Pomyślałam, ze czas zmienić temat. Cholera, gdybym potrafiła znienawidzić... to może byłoby łatwiej.. NOWE ciągnęło dalej, jakby odczytując moje myśli:
- ja na ogół odwołuję się do poczucia uczciwości: jeśli ktoś przez 10 lat ściemniał, to nie ma powodu, by nagle przestał. Będzie mówił np. że chodzi na terapię, a nie będzie chodził, itd.
- ale może zrobił po prostu głupotę wiele lat temu - oponowałam z coraz mniejszym przekonaniem - naprawdę trzeba cudu, by liczyć, że ktoś się zmieni?
- tak. Przepraszam Cię, ale to już nie o to chodzi... - zmienił ton - poczytam Ci..
Wyciągnął z kieszeni wydruk. Mój mail.
- leczyć się nie chciał... No bo nie było z czego. Nie widział w Tobie kobiety... Ale w niej widział. Byłaś zamiennkiem kogoś, kto go wystawił do wiatru...
Skuliłam się w sobie. Ciągnął bezlitośnie:
- wiesz co.. To wszystko jest obrzydliwe a jego postępowanie skandaliczne. Co niby miałoby się zmienić? Będziesz dla niego nagle atrakcyjna? Wybacz, że tak prosto z mostu - dodał, spoglądając na mnie - przecież to fikcja.. Jaką zmianę sobie wyobrażasz? Nagle zauważy, ze jesteś jednak fajna?
Przyszedł czas wypowiedzieć na głos to, co czułam. Przez ściśnięte gardło usłyszalam obcy głos:
- pewnie nie.. A i ja nie bardzo wyobrażam sobie, że miałby mnie dotknąć...
- no to co tu podtrzymywać? A dziecko ma prawo do normalnej atmosfery. Tzn. uczciwej. Wiesz.. ja rozumiem różne przejścia we dwoje. Ale on zwyczajnie nie dotrzymał słowa i miał wszystko w nosie. I to tak totalnie. Czemu miałabyś się z nim dalej męczyć? Za co? Myślę, ze należy Ci się więcej od życia, niż męczenie się z nim - zdenerwował się - wybacz, ale on na Ciebie nie zasługuje.
- wiesz.. gdyby mu się ułożyło z tamtą kobietą, gdyby mu było dobrze, to pół biedy. Ale to tak na marginesie. Poza tym wiem, ze masz rację - przyznałam - tylko wciąż nie umiem pozbyć się wątpliwości. No nie umiem. I nie mam na to wytłumaczenia. Nie wiem.. za głupia jestem, za naiwna... nazwij jak chcesz. Albo to za świeże wciąż... Zostawmy to.
- co do czego wątpliwości?
Umilkłam. Zapadła cisza. Nie potrafiłam nic sensownego powiedzieć. Łzy kapały jedna po drugiej.
- Skowronku? Ciekaw jestem, czego te wątpliwości dotyczą? - zapytał głosem delikatnym, unosząc mi twarz. Poczułam, ze życzy mi dobrze. Że robi to dla mnie. Że nie ma w tym tylko własnego celu. Słowa popłynęły.
- nawet nie wiem, czy będę umiała zbudować sensowny związek. Czy nie wniosę do niego poczucia winy, jeśli zdarzy się konieczność, że to ja będę musiała podjąć decyzję o zakończeniu poprzedniego...
- po pierwsze: będziesz. Po drugie: nie wniesiesz. Po trzecie: decyzję on już podjął. Wcześniej.
- prosił o czas do końca roku - wtrąciłam prze łzy. Kontynuował myśl:
- trzeba zrobić dobry uczynek i pomóc mu być konsekwentnym - znów się zdenerwował - na co czas? na co? co ma się zmienić? zauważy, że jesteś młoda i ładna? zapomni o spotkaniu z miłością lat szkolnych?
Sięgnęłam po ostatnie argumenty. Rozpaczliwie zapytałam:
- a czy małżeństwo bez seksu nie ma sensu?
- nie jesteście wcale małżeństwem. Tylko parą ludzi. Coś jak przyjaciele. Albo dobrzy znajomi. Nie mieszajmy pojęć. To jest w ogóle co innego. Nie ten poziom emocji, zaangażowania, otwartości, bliskości, itd.
Zamilkłam. Miałam dość. Czułam, że właśnie wszystko mi się rozsypuje. Ciągnął dalej:
- wiesz, to już nie o to chodzi. Ja po prostu nie rozumiem, jak można być takim egoistą i samolubem, żeby przez lata myśleć o jakiejś tam kobiecie i mieć swoją - teoretycznie żonę w nosie. Mało tego: jeszcze ją oszukiwać. To jest niewyobrażalne. Przecież on nie ma za grosz poczucia przyzwoitości...
- poczekaj, to nie tak - przerwałam - jesteś zbyt surowy. To nie było świadome...
- wiesz -nie zwrócił uwagi na moje słowa - można by mu dać czas, jakby się z nią nie spotkał. Albo spotkał i tylko pogadał. Ale tak to udało mu się załatwić sprawę na cacy. Chcesz być z nim myśląc o tym, kiedy zacznie z nią pisać? .. Dawno się tak nie zdenerwowałem.
- gdyby się z nią nie spotkał, postawiłby ją na ołtarzu i domalował aureolkę. A mnie przy okazji najbliższej sprzeczki wypomniał, ile dla mnie poświęcił
- wiesz, jakby się z nią spotkał i pogadał.. to jeszcze rozumiem. Ale jak się z nią przespał, to moim zdaniem oznacza to finał Waszego związku. Tak się nie postępuje.
- musiałby być silnym człowiekiem, z poczuciem własnej wartości.. a oni nakręcali się mocno, ona też się postarała dobrze... To juz nie jest kwestia tego, że go bronię, tylko staram się zrozumieć.. Zostawmy to.
- dobrze, zaraz zostawimy. Nie wiem tylko, co chcesz zrozumieć? Dla mnie sprawa jest prosta. Ma Cię w nosie i tyle. Jakby był w porządku to by się z nią nie nakręcał - to raz.
Przerwałam:
- więc co? jest tak wyrachowany, ze "spróbował" z nią; nie wyszło, więc zostawił sobie uchyloną furtkę?
- wygodny raczej. Nie wyszło, ona wyjechała, więc po co zmieniać to, co jest i jest fajne? Skoro można dalej udawać? Tym razem we dwoje. I wychowywać dziecko w fikcji? To jakiś wyjątkowo niefajny facet.
Przerwał. Spojrzałam na niego. Zmienił się. Widziałam, że patrzy wgłąb siebie. Wyglądał przy tym na nieco zagubionego. Odruchowo pogładziłam go po dłoni opuszkami palców. Momentalnie wrócił do swej roli, zacierając żartem poprzednie wrażenie:
- zawsze się w takiej sytuacji zastanawiam, czemu nie spotykam takich kobiet; przy mnie też się można popoświęcać;) Przynajmniej jestem szczery i uczciwy - dodał, puszczając oko.
Zamilkłam. Jedyne, co miałam ochotę powiedzieć to to, że własnie spotkał. Ale sama przeraziłam się tą myślą. Co to w ogóle za pomysł... Nie poznawałam sama siebie. Wyzwalał we mnie jakieś niebywale silne emocje i ciepłe uczucia. Powiedziałam jedynie:

- może takie kobiety przyciągają takich facetów, jak mój mąż... Muszę iść. Nic już nie widzę.

- z powodu emocji, czy ciemności?

Pytanie było chyba retoryczne. Milczałam. Dodał na pożegnanie:

- no to się od niego odczep. Znajdź sobie kogoś, kto Cię doceni i będzie patrzył, jak w obraz.

- taaak... - zażartowałam - ewentualnie wpadnij z deszczu pod rynnę;)

- niby jak? Pod rynną to już jesteś. W sumie to siedzisz pod nią od lat. Może teraz czas na deszcz właśnie?

Mimo chaosu, jaki we mnie wprowadził, jedno kołatało mi w głowie i to powiedziałam:

- fantastyczny jesteś, wiesz?

- dziękuję. Wiesz, nad czym się zastanawiam? Czy Ty masz jakąś fotkę z uśmiechniętą buzią...

- muszę iść

- idź, idź.. Pogadamy później.

2 komentarze:

  1. smoothoperator18 grudnia 2009 21:58

    A niech to. To ja sobie tak miesiąc z odkładem klikam do gniazdeczka Skowronka, a tu nic i nic... i kiedy wczoraj, porządkując blogową przestrzeń usuwam stosowny link, Skowronek powraca ... i to zimową porą. Nic tylko stłuc na kwaśne jabłko.
    Ale najważniejsze, że wróciła i to się liczy. I, mam nadzieję, że zostanie dłużej, bo to nie pora na ptaszęce odloty.
    W każdym bądź razie czytam z zainteresowaniem,
    pozdrawiam ciepło

    OdpowiedzUsuń
  2. O masz.. nic się nie ukryje;)... No ale i nie po to ta pisanina:)
    Cieszę się, że Skowronek zdążył, zanim na skutek Twoich porządków ów stosowny link nie został w niepamięć odesłany;)
    Dziękuję Ci za krzepiące słowa - pamiętam jeszcze i tamte; z poprzedniego bloga...
    Cóż.. idąc za Twoją radą - póki mrozy nie zelżeją - nigdzie się nie wybieram;)
    Pozdrawiam wzajemnie - cieplutko, na przekór aurze:)

    OdpowiedzUsuń