sobota, 19 grudnia 2009

między sacrum a profanum


Plątałam się po domu, szukając zajęć. Stary, dotąd niezawodny numer: zająć się czymś. Zmęczyć. Paść z poczuciem, że coś się zrobiło, jest się wykończonym, nie myśleć. A jak myśleć to o tym, że bolą plecy, albo mięśnie, albo cokolwiek. Spać. Spać.
Zegar wybija godziny a do snu wciąż daleko. Wiedziona impulsem zakładam kurtkę i wychodzę w ciemną noc, gratulując sobie w duchu głupoty i nieostrożności. Idę w stronę ławki, kpiąc z siebie samej - jest listopadowa noc. Żywej duszy. Może to i lepiej. Dorabiam wytłumaczenie: przewietrzę się przed snem, to mi dobrze zrobi. Nasuwam kaptur na oczy, bawię się swoimi krokami, starając się iść bezszelestnie. Lubię takie przemykanie. Nagle słyszę:
- opowiedz mi coś o sobie. Czym się zajmowałaś zawodowo?
- co Ty tu robisz? - prawie podskakuję. A jednocześnie wiem, że po to tu przyszłam.
- czekam, usiądź.
Opowiadam w skrócie. Zresztą nic interesującego, wszystko da się zamknąć w kilku zdaniach. Łapię się na tym, że robi mi się przykro na myśl, że wypadnę w jego oczach szaro i nieciekawie. Jakimś cudem opowieść o życiu zawodowym kończę wywodem na temat męża:
- czasami patrzyłam na niego i wydawało mi się, że w ogóle go nie znam...
- no bo nie znasz go wcale... Dlatego właśnie uważam, że nie ma sensu kontynuować tego w innej formie, niż dwoje lubiących się byłych małżonków.. lub mających w miarę poprawne układy.
- Więc jak mogę sobie zaufać? Skoro tu myliłam się tak bardzo? - pytam bezradnie.
- W czym zaufać?
- Choćby w budowaniu czegoś nowego, z kimś innym... Będę się bać? Patrzeć przez jego pryzmat? Krzywdzić tym kogoś?
- Masz już pewne doświadczenie. Możesz być bardziej ostrożna ale nie musisz krzywdzić. Ostrożność w relacjach z ludźmi to norma, więc nikt nikogo nie krzywdzi - tak samo, jak brak zaufania, dopóki się człowiek nie przekona, że można.
- Aha - dodaję z ironią - tu się przez dziesięć lat przekonywałam, że można. A później okazało się, że to naiwność... A czy my nie mieliśmy tego zostawić? - zaczynam być zmęczona i śpiąca.
- Owszem. Ale z tego, co widzę, to Ty masz gorącą potrzebę pogadania o tym i złapania innego punktu widzenia... Prawda?
- Wszyscy.. dosłownie wszyscy mówią dokładnie to, co Ty. Może nie tak dobitnie, ale do tego samego się sprowadza. Łącznie z księdzem w konfesjonale. A ja... no co ja Ci powiem? Że nie chciałabym podejmować tej decyzji? Tchórzostwo?
- Taki charakter. Wolisz, żeby się samo zadecydowało, czyż nie? - patrzy na mnie badawczo.
Spoglądam na niego, szukając śladów kpiny, czy ironii. Nic z tych rzeczy. Coś na kształt ciepłego zrozumienia. Ani śladu oceny. Dodaje z uśmiechem:
- Zdobądź się na odwagę. To odmieni Twoje życie całkowicie. I to na lepsze. Przecież wiesz, co musisz zrobić i co chcesz. Nie bój się tak. Gorzej już być nie może. Trzeba żyć w uczciwych relacjach z ludźmi i światem. Czyli inni wobec Ciebie też mają być fair.
Zamyślam się. Mam problem z egzekwowaniem tego. Pewnie to też strach. Wolę rezygnować, niż stracić kogoś. Im więcej o tym myślę, tym wyraźniej widzę, że pod wielkimi słowami i górnolotnymi ideami kryje się zwykłe tchórzostwo i wygodnictwo. Przerażona brutalnością tego zrywam się z ławki. Rzucam:
- Muszę iść.
-Poczekaj, nie skończyliśmy - to nie prośba. Mówi stanowczo. Siadam posłusznie i czekam. Ale on milczy. Po chwili rzuca:
- Mówiłem Ci o tej głęboko wierzącej pani, od której dostałem list ostatnio? Ludzie nie przestają mnie zdumiewać...
- Nie - zaprzeczam z ulgą, ciesząc się ze zmiany tematu.
- No cóż.. Pani jest baaaardzo wierząca - mówi z krzywym półuśmieszkiem - wychowuje syna w duchu chrześcijańskim, stroniąc od prymitywnego, rozszalałego materializmu. Szanuje wartości rodzinne..
- Lubię te Twoje nakreślenia sytuacji - stwierdzam z uśmiechem, w oczekiwaniu na pointę.
- To są cytaty.. albo prawie dosłowne przytoczenia. Tak ona do mnie pisze... No i ta pani - po wielu dniach rozmyślań - doszła do jedynego słusznego wniosku, że potrzebuje mężczyzny, który ją zaakceptuje taką, jaka jest. I będzie kultywował owe tradycyjne wartości, stworzą udany związek, itd, itp. Jak się domyślasz, jest pewien haczyk...
- ona ma męża - mówię i jestem tego pewna. Odechciało mi się śmiać. Prawie zwijam się w kłębek. To była moja sytuacja, tylko nieco przerysowana. Myśli już galopują: Czy mówi to celowo? Czy to o mnie? Czy to wyrzut? Na pewno o mnie. I ma rację. Co ja robię? Jakie to fałszywe... Pogardzam sobą. Mam ochotę przeprosić go i uciec. Ale on ciągnie dalej:
- i to nie w żadnej separacji, tylko normalnie.. Ale ponieważ nie jest z nim szczęśliwa, więc potrzebuje kogo innego...
Ryzykuję spojrzenie na niego. Chyba jednak nie mówi o mnie. Nie patrzy na mnie, nie mogę wyczuć. Mam ochotę wtrącić coś o podwójnej moralności, o "dorabianiu ideologii" dla siebie wygodnej, o tym, że bardzo jestem ciekawa, jak ta kobieta wybrnęłaby z tego filozoficznie. Ale milczę. To jak wydać wyrok na siebie. Cisza przeciąga się. Czuję się niezręcznie. Nie znamy się jeszcze na tyle, by milczenie było komfortowe. Rzucam pierwszą w miarę neutralną myśl, jaka przychodzi mi do głowy:
- I? Odpisałeś z właściwą sobie delikatnością? - lekko ironizuję
- Starałem się. Ale przestała pisać. A szkoda, bo byłem ciekaw.. Poznawałem dotąd bardzo religijne panny z dzieckiem, ale takiej mężatki to jeszcze nie.
- No wiesz.. ideałem nikt nie jest i nie ma co rzucać kamieniami... - bronię ich i siebie.
- No mi one nie przeszkadzają - stwierdza - tylko niech nie będą takie święte.. Bo co? Po każdej gorącej randce lecą do spowiedzi?
- Coś Ty... same siebie przekonały, że to nie grzech... Bo po co do spowiedzi, skoro nie zakładają poprawy? No chyba że właśnie tak podchodzą.. Ale to chyba podpada pod niegodziwość sakramentu?
- Hmm, nie jestem w tym mocny - odpowiada
- No nie powinna dostać rozgrzeszenia, jeśli nie ma postanowienia poprawy. Chyba że wprowadza spowiednika w błąd, wtedy rozgrzeszenie otrzyma, ale w sumie to tak jakby je "wyłudziła", czyli de facto dokłada sobie kolejną winę... Ale jakby się przyjrzał naszym spowiedziom to wychodzi na to, że to powszechna praktyka..
- No cóż.. znałem też panią, która grzeszyła z rozmysłem, opierając się na założeniu, że lepszy nawrócony grzesznik niż ten, co nie grzeszył. Więc ona pogrzeszy, później się nawróci i .. będzie lepsza, niż na początku;) Ze mną - ponieważ nie chodzę do kościoła - miała problem, żeby się umówić, bo to może grzech będzie... A ona żyje w czystości... Ma dwóch synów, mąż odszedł, ale ona żyje sama, moralnie... Odezwała się do mnie, chwaląc się, ze znalazła sobie wielką, romantyczną miłość; że są razem szczęśliwi, jeżdżą w góry, nad morze, on ją wozi po zakupy, pomaga we wszystkim, no w ogóle jest kochany...
- I też pewnie mocno wierzący? - wtrącam.
- O tak. Gorliwy jest bardzo. Ale do kościoła nie chodzi z nią, tylko z żoną. Własną. Nie wytrzymałem i zapytałem jej, co na to jej moralność? Skoro ze mną miała opory, żeby się umówić, mimo że jestem wolny, a z nim ma romans...
- I? Pewnie powiedziała, że nikogo nie krzywdzi? - pytam sarkastycznie, cytując kochankę męża.
- Dokładnie. Nikogo nie krzywdzi, bo on ma dorosłe dzieci, a żona nie jest zainteresowana łóżkiem, ponieważ jest od niego o piętnaście lat starsza... I wystarczy tylko na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, że on się męczy... On by się rozwiódł oczywiście ale nie może, bo to byłby cios dla dzieci i rodziny. A przecież nie można tak z egoizmu niszczyć harmonijnego związku... Poza tym oni się świetnie z żoną dogadują i ona nie jest zazdrosna... A co do moralności, to ona wie, że się stacza, wie, że tonie w grzechu, ale przecież to tylko takie chwilowe... później ona zakończy ten niegodny związek, pójdzie do kościoła, wyspowiada się, odpokutuje i .. będzie lepsza, niż na początku...
- No kurczę.. - teraz i ja byłam pod wrażeniem - w sumie bardzo to wygodne... Wiesz, ta kobieta mojego męża też twierdziła, że ja go krzywdzę... Bo się nie kochamy... A oni owszem. I żebym nie dramatyzowała, tylko zachowała się przyzwoicie i nie robiła problemów... I nawet Bóg im pomoże, bo on stworzył ludzi do miłości...
- Wszystko, co mi mówisz jest zupełnie dziwne... I ja nie wiem, jak można tak żyć - znów zaczynał się denerwować -
- Że już nie wspomnę o tym, że możesz się komuś wydawać nieapetyczna.. do tego rzeczywiście trzeba mieć problemy... - spojrzał na mnie z uśmiechem i ciągnął dalej:
- Moim zdaniem należy Ci się dla odmiany związek z kimś, komu będzie się na Twój widok robiło ciepło..
- No ale na to trzeba jeszcze czasu - odparłam
- Owszem.. conajmniej tydzień - uśmiechał się szeroko
- To już nawet nie optymizm.. to utopia - westchnęłam
- Wiesz co.. Jak poznasz jakiegoś normalnego faceta, z normalnymi emocjami, który potrafi przytulić kobietę i sprawić, by była szczęśliwa i chodziła uśmiechnięta, to przestaniesz mieć jakiekolwiek wątpliwości... Chodź, odprowadzę Cię, wystarczy na dziś.

8 komentarzy:

  1. Patrzac czysto egoistycznie, z punktu widzenia kobiety wartosc mezczyzny, ktory porzuca nie jest wielka. No, bo skoro zostawia swoja kobiete, to znaczy, ze niczego nie docenil w niej, a sam zapewne zyje w przekonaniu o wlasnej doskonalosci. Nie ma zatem, logicznie rzecz biorac, czego specjalnie zalowac. A moze zdarzyc sie sytuacja, w ktorej jeszcze Bogu dziekowac mozna, ze taki czlowiek wreszcie sobie poszedl!

    Patrzac z chrystianskiej perspektywy, dobrze jest, gdy malzenstwo jest razem. A nawet dobrze jest wlozyc wiele wysilku i cierpliwosci w to, aby na nowo przywrocic to, co przeminelo. Za wyjatkiem wszeteczenstwa, a zatem przede wszystkim cudzolostwa lub homoseksualizmu, jak powiada apostol.

    Pozdrawiam

    Arianka

    OdpowiedzUsuń
  2. smoothoperator22 grudnia 2009 00:03

    Witaj Skowronku,
    między wierszami czytam, że jednak to Ty masz rację i złudne są próby przyspieszenia stanu rzeczy, prędkiej zmiany na lepsze. Być może najłatwiej byłoby powiedzieć pass, lecz wnioskuję, że w chwili obecnej trudno oczekiwać od Ciebie takiej decyzji. Trudno w jednej chwili przekreślić samemu życie, nawet wtedy, gdy partnerowi przyszło to z większą łatwością. Dlatego wydaje mi się, że Cię rozumiem, Twoje wahania i brak zdecydowania. Wierzę, że jakoś jednak się z tym uporasz, choć wiem, jak samotna jesteś w tym podejmowaniu decyzji o swojej (nie tylko swojej) przyszłości.
    I tak oto, zamiast służyc radą, odwołuję się do Twojej życiowej mądrości, do cierpliwości, rozsądku i, mimo wszystko, tej kobiecej intuicji, która czasami pomaga wbrew z pozoru słusznym radom wyjść z tarapatów.
    Życzę mimo wszytstko pogodnych i uśmiechniętych na tyle ile tylko można Świąt.
    Może one staną się drogowskazem???

    OdpowiedzUsuń
  3. Witaj serdecznie Arianko:)
    Masz zupełną rację w tym, co piszesz. Do argumentów, które przemawiają na "nie" mogłabym jeszcze choć co dorzucić i to wcale nie małego kalibru: fakt niedopełnienia związku małżeńskiego [czy jak to się mówi: "nieskonsumowania" go] przez całe te 10 lat, impotencję - która okazała się być własnie niedawno względna i wybiórcza, informację, że byłam niejako "w zastępstwie" innej kobiety.. itd., itp. Wszystko to daje mocne podstawy do stwierdzenia nieważności małżeństwa również w kościele katolickim - bez żadnego "naciągania". No ale jakoś .. wciąż mam dylematy - jak widać na załączonym obrazku;)
    Cóż.. co nagle to po diable.. decyzja na szczęście nie jest na czas. Choć w nieskończoność też jej odkładać nie mogę.
    Pozdrawiam serdecznie i cieszę się, że zajrzałaś, Arianko.

    OdpowiedzUsuń
  4. Milosc to emanacja energii ku innym stworzeniom, na zewnatrz, ku swiatu. I to energii, ktora nie niszczy, a buduje i tworzy. Ta energia ma swoja wewnetrzna strukture i harmonie. Ja wierze, ze za miloscia stoi sam Bog, Blogoslawiony On! Dlatego milosc to cos wiecej anizeli tylko seks, rozumiany jako przyciaganie cial. Chociaz seks w malzenstwie jest wazny, nie jest przeciez wszystkim, co jeden czlowiek moze dac drugiemu. A nawet gdyby mialby byc wszystkim, to brat nasz Jan ostrzega w swoim I Liscie, ze takie przyciaganie nie jest aktem Bozym.

    Milosc, chociaz moze zawierac w sobie szczesliwy seks jest czyms wiecej. Zdarzaja sie w zyciu sytuacje, gdy ludzie kochaja sie do tego stopnia, ze nawet operacja usuniecia prostaty z powodu raka, prowadzaca przewaznie do impotencji, lub macicy nie wyklucza osiagania orgazmu przez obu partnerow, jezeli tylko potrafia sie porozumiec i znalezc odpowiednie dojscia i sposoby. To sa ludzkie sprawy i warto o nich mowic bez pruderii. Mam nadzieje, ze tak to wlasnie odbierzesz, jako cos naturalnego.

    Mysle, ze czasami ludzie popelniaja bledy. Sa do tego stopnia slepi, w siebie zapatrzeni, ze rania inynch bardzo gleboko. I tak wlasnie jest z Toba teraz. Jestes bardzo gleboko poraniona i urazona w swojej dumie! Nie liczac czasu mlodosci, ktory przeminal lub wlasnie przemija, moze szansy na dziecko ... Mimo to warto odczekac, dac drugiej stronie czas na ochlode i staranne rozwazenie konsekwencji podjetych decyzji. Jemu tez bedzie trudno zapomniec wspolnie spedzone lata. Przeciez chyba nie wszystko bylo zle? Pamietaj! Jako napisano, Bog rani i leczy, daje i zabiera (V Zwoj Mojzesza 32, 39). Jezeli dopuscil, abys zostala zraniona, ma to glebszy sens. Teraz bedzie Ciebie leczyl. Pozwol mu na to! Pilnie wsluchuj sie w jego Glos, ktory rozbrzmiewa w Tobie! Tam znajdziesz wskazowki, co dalej. Moze jestes corka Avrahama? Oby starczylo Ci wiary. I, prosze, nie koncentruj sie na sobie. Spojrz w gwiazdy, a potem z tej perspektywy na swoja egzystencje i problemy. Prawda jakie male i nieistotne sie wydaja? Wyjdz na zewnatrz, do ludzi. Jest wielu, ktorzy potrzebuja Twojej pomocy, rady, zainteresowania. Moze sie jeszcze okazac, ze najwiekszej zas pomocy bedzie wkrotce potrzebowal od Ciebie ... Twoj malzonek.

    Pozdrawiam Ciebie serdecznie starym obyczajem siostr i braci polskich, aby nad domem Twoim rozblysla swiatlosc Mesjasza.

    Arianka

    OdpowiedzUsuń
  5. Jestem katoliczką, Arianko [przynajmniej tak o sobie myślę;)].
    Oczywiście, że nie ma sensu chować się za pruderią. I prawdą jest, że miłość nie polega na seksie, mało tego, nie jest on w małżeństwie najważniejszy. Zapewniam Cię, że gdybym tego nie wiedziała, nie trwałabym przez te dziesięć lat, tym bardziej, że jak sama się domyśliłaś, oznaczało to nie tylko celibat, ale również rezygnację z biologicznego macierzyństwa.
    Problem w tym, że mój mąż nie szukał innych sposobów okazywania uczuć lecz wycofywał się i zamykał w sobie, odmawiając rozmów na ten temat, pomocy psychologicznej, itd. itp. Nasze czułe gesty ograniczały się do dwóch buziaków dziennie - na dzień dobry i dobranoc. Nie twierdzę, że nie ma w tym mojej winy, być może za szybko zrezygnowałam, wiedziona poczuciem odrzucenia i również się wycofałam. Poza tym przez te lata nie zdobył się na odwagę, by powiedzieć, że jego problem ma podłoże psychologiczne i są duże szanse na wyleczenie, tylko trzeba nad tym popracować. Tego dowiedziałam się w momencie, kiedy zaistniała zdrada.
    Nie wiem, czy jestem tak ślepa i w siebie zapatrzona, jak piszesz. Mój mąż od lipca robi wszystko według swojego planu. Również w kwestii wyprowadzki: chciał się wyprowadzić, wyprowadził się - mimo, ze nie uważałam tego za dobry pomysł. Ale podobno miał to być czas na jego "zrobienie ze sobą porządku" - terapię, przepracowanie pewnych spraw. Na terapii był.. aż dwa razy. Umawialiśmy się na termin jego powrotu lub innej decyzji do końca roku. Teraz termin ten się odsunął.. gdzieś w bliżej nieokreśloną przyszłość. Zresztą.. to tylko wierzchołek góry lodowej. No i jeśli ma wrócić.. to chciałabym wiedzieć, dlaczego i po co. Bo na razie to mam wrażenie, że raczej ze strachu przed samotnością, z wygody, z jakiegoś przywiązania, z obawy przed zostaniem z niczym i zaczynaniem wszystkiego od nowa...
    Wiem oczywiście, że ludzie mają większe problemy; bywam w hospicjum, mam styczność z ludźmi pokiereszowanymi przez życie i wiem, że z perspektywy gwiazd - jak piszesz - te rozterki są mało znaczące. Niemniej to właśnie z nimi muszę sobie poradzić i właśnie one spędzają mi sen z powiek.
    Pozdrawiam wzajemnie, Arianko, życząc wszystkiego, co dla Ciebie najlepsze:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj Smoothoperatorze:))
    Mam i ja cichą nadzieję, że może te święta .. nawet nie tyle będą przełomem, co przynajmniej zaczątkiem czegoś. Nie zamierzam przyspieszać niczego na siłę, choć odwlekać w nieskończoność, a tym bardziej zamiatać pod dywan i udawać, że wszystko jest OK również nie. Może i moje wahanie przedłuża się ponad miarę, ale i sprawa jest przecież poważna.

    Dziękuję Ci za słowa otuchy i życzenia świąteczne - i Tobie wzajemnie wszystkiego dobrego. Wprawdzie już półmetek Świąt, ale dobro i miłość niech trwają w Twoim życiu nie tylko w tym wyjątkowym czasie, ale w każdym dniu i za każdym zakrętem życia. Pozdrawiam cieplutko:)

    OdpowiedzUsuń
  7. Bardzo trudno cokolwiek doradzac w takiej sytuacji. Moja intencja jest tylko taka, abys nie podejmowala zadnych pochopnych decyzji, pod wplywem impulsu i cierpliwie czekala na dalszy bieg wydarzen. Chociaz rozpatrujac rzecz z moralnej perspektywy wszeteczenstwo jest wystarczajacym powodem, aby jego sprawce nie chciec juz ogladac na oczy. Musisz zatem bardzo gleboko wejrzec w siebie i odpowiedziec sobie na pytanie dlaczego wlasciwie sie z tym wlasnie czlowiekiem zwiazalas, czy byly sygnaly ostrzegawcze, ktorych nie posluchalas, aby sie z nim nie wiazac i co teraz slyszysz w sobie za rade? Pozdrawiam. Arianka

    OdpowiedzUsuń
  8. dziękuję Ci, Arianko. Staram się i spieszyć się nie będę. Dobrego tygodnia dla Ciebie.

    OdpowiedzUsuń