- Hej Hipciu;) Jak tam wróble i gołębie się mają?
- Witaj ... A bez zmian w sumie. U mnie to tak szybko nie idzie.
- Czemu? Moim zdaniem sprawa jest jasna: nie masz ochoty być z nim. Nie ma się co tu oszukiwać. Uczucia Cię prowadzą w konkretnym kierunku: do poznawania kogoś innego. To jest chyba oczywiste?
- Rzadko się kierowałam uczuciami.
- No i co masz? Upadek.
- Owszem. Ale to jeszcze nie znaczy, że kierowanie się wyłącznie uczuciami jest właściwsze.
- A czemu nie? Właściwe jest postępowanie przyzwoicie. I zgodnie z uczuciami jednocześnie. Przy czym to "przyzwoicie" dotyczy też stosunku do siebie. Inaczej mówiąc - nie ma potrzeby pozwalać komuś, by traktował Cię nieprzyzwoicie. No i koniec.
- Wciąż się boję, że wychodząc z takiego założenia, daleko się nie zajedzie. Że wkrótce uczucia się odmienią. Dla mnie takie kierowanie się uczuciami jest mocno niepokojące.
- Czemu?
- Jak to czemu? Bo tak z uczuciami bywa.. Są, za chwilę ich nie ma..
- E tam.. Owszem, bywają ludzie niestali. Ale normalny człowiek to się angażuje na długo. Uważam, że przy Twoim charakterze to jak wpadniesz emocjonalnie to na dłużej. To raz. A dwa - co złego jest w zmianie?
- A widzisz... Ja chciałabym związku nie na "jakiś czas"...
- Wszystkie są na jakiś czas.
Zamyślam się. No tak. Oczywiście. Wszystkie są na jakiś czas. Ale jak walczyć i po co walczyć o związek, skoro już od początku mamy takie założenie... Że nie tylko śmierć go przerwać może. On kontynuuje:
- Mój ojciec myślał tak, jak Ty. A teraz jest sam. No i co?
- Nie mówię o śmierci. To jest poza naszym wpływem.
- A co to za różnica? Tak czy inaczej nie ma tak, że ktoś będzie z Tobą zawsze. Musisz się z tym liczyć. Jak poznajesz kogoś to może być na 20 lat.. albo na 2 lata. Bo może chociażby wejść pod autobus...
- Różnica.. dla mnie różnica - przerywam - między odejściem kogoś, kogo kocham... ot tak.... bo mu się uczucia odmieniły, a odejściem z powodu śmierci ... no dla mnie jest różnica.
- A czemu różnica? Bo co? Czujesz się źle, bo ktoś już Cię nie lubi?
- Nie myślałam nigdy w ten sposób. Wiesz, może i tak. Ale chciałabym, żeby ta wyłączność była właśnie do śmierci któregoś.. A nie do czasu, dopóki się kolejne zadurzenie nie trafi. Takie podejście sprawia, że tracę poczucie bezpieczeństwa. Już na starcie.
- Oprzyj poczucie bezpieczeństwa o co innego. Poczucie bezpieczeństwa oparte o kogoś, to pakowanie się w kłopoty na własne życzenie. Zaufaj Bogu. Że i tak nic Ci się nie stanie.
Uśmiecham się, słysząc te słowa. Są takie świeże. Może dlatego, że w ustach buddysty brzmią jakoś inaczej. A on mówi dalej:
- Widzisz, Skowronku, bo tak to jest nieco nie fair.. Już tłumaczę - dodaje, widząc moje zdziwienie - Jak się człowiek czuje bezpiecznie, to jest z drugim człowiekiem dla przyjemności bycia razem i po to, by drugiego nieco pouszczęśliwiać... I to jest OK. A jak się nie czuje bezpiecznie, to szuka sobie kogoś po to, by ten dał mu poczucie bezpieczeństwa...
- Czyli tak naprawdę ten drugi jest nam po coś. Traktujemy go przedmiotowo, tak? - pytam, by upewnić się, że łapię tok jego rozumowania.
- Tak. To jest popularne nastawienie. Ale tak naprawdę przynosi zawsze kłopoty. Bo jak ktoś zniknie z dowolnej przyczyny.. albo np. ciężko się rozchoruje, to przy okazji znika poczucie bezpieczeństwa. O ile jeszcze takie relacje mogą ujść na sucho z kimś, kto jest miłym, godnym zaufania gościem, to robienie repety z kimś, kto wykręcił Ci taki numer i w dodatku nie czuje się jakoś specjalnie nie w porządku, jest już naprawdę proszeniem się o kolejnego kopniaka... Jesteś wprawdzie nieduża, ale świetnie dajesz sobie radę w życiu. Nie ma powodu, żebyś myślała, że coś Ci grozi, albo że z czymś nie dasz sobie rady.
- Ale to już nie o to chodzi - protestuję - chodzi o samo założenie. Idąc za uczuciami zachowujemy się dokładnie jak ten mój mąż: coś tam "piknęło".. poszedł. Okazało się pomyłką szybciej, niż się sama spodziewałam. Ale co zniszczył, to zniszczył. Czasu się nie cofnie. Tamta kobieta cierpi, ja cierpię i on w poczuciu winy też. I Pisklę również.
- Uważam, ze bardziej krzywdzi się dziecko wychowując je w patologicznych relacjach, niż samemu. Jeśli zejdziecie się spowrotem, to przyswoi sobie, że normalny świat to taki, w którym mąż nie okazuje serdeczności żonie i ogólnie uważa ją za nieinteresującą. Mówiłem na początku, ze należy robić to, co czujemy, nie szkodząc przy okazji innym. Odchodząc od kogoś, kto tak wobec Ciebie postąpił, robisz sprawiedliwie. Bo niby dlaczego masz go za to nagradzać? Za co? Za dziesięć lat egoizmu i oszustw? Postępowanie zgodnie z emocjami i nie krzywdząc w sumie nie jest takie skomplikowane. Wystarczy nie robić drugiemu, co Tobie niemiłe. I do kompletu nie pakować się w sytuacje, których drugiemu byś nie życzyła... Nie życzyłabyś swej sytuacji nikomu, prawda?
- No to oczywiste...
- No widzisz. Skoro niezależnie od tego, czy mówi to ksiądz, czy buddysta, zdanie mają takie samo, to znaczy, ze Twoje wahanie wynika z lęku. A nie z myślenia. I tyle... I nie jeż się.
- Nie jeżę.
- No to dobrze. A pamiętasz naszą rozmowę o szczęściu?
- Tak.
- Wiesz co mi się wydaje? Że człowiek nie czuje się szczęśliwy nie dlatego, że jest samotny, czy dlatego, że czegoś mu brakuje...
- Owszem. To chyba kwestia przekonań. Fałszywych.
- Dokładnie. Ale one są tak rozpowszechnione, tak powszechnie uznawane, że człowiekowi nie przychodzi do głowy, żeby je podać w wątpliwość. Jesteś zaprogramowana przez tradycję, kulturę, społeczeństwo, religię... Wyćwiczona w ten sposób, że jeżeli nie jesteś szczęśliwa, to obwiniasz siebie, a nie to Twoje zaprogramowanie, nie idee i przekonania.
- Dasz mi przykład jakiegoś fałszywego przekonania?
- Proszę bardzo. Np. "nie można być szczęśliwym bez ... " Bez tego, co się ceni, do czego jest się przywiązanym... itd.
- Owszem, wielu tak myśli faktycznie. Ale to dla mnie oczywiste. Jeśli jestem nieszczęśliwa, to dlatego, że myślę o tym, czego nie mam, zamiast koncentrować się na tym, co mam w danej chwili.
- Tak. Dokładnie tak. Inna opinia mówi, że szczęście pojawi się, gdy uda Ci się zmienić sytuację, w której tkwisz. Albo ludzi, którzy Cię otaczają. Bzdura. Można dokonać wszystkich upragionych zmian, świetnie się prezentować, mieć czarującą osobowość, być milionerem.. itd. I nadal być nieszczęśliwym. Albo: "gdy spełnią się wszystkie twoje pragnienia, będziesz szczęśliwy". Nieprawda. To właśnie one powodują napięcie, frustrację, brak poczucia bezpieczeństwa, nerwowość i lęki...
- Bo w sumie spełnienie jakiegoś pragnienia może co najwyżej sprawić przyjemność na chwilę, prawda? - nie czekając na odpowiedź kontynuuję myśl - i natychmiast pojawia się kolejne.. A jeśli już nie mamy czego pragnąć pojawia się nuda... Chyba wiele osób myli przyjemność ze szczęściem...
- Ale widzisz.. szczęścia nie można opisać. Jak opiszesz światło człowiekowi, który całe życie spędził w ciemności?
-Więc jakie jest wyjście?
- Zrozum swoją ciemność, a ona zniknie. Zrozum swoje fałszywe poglądy, a opuszczą Cię.
- To tak jak z tym gołębiem na dachu, prawda? Ludzie nie starają się zrozumieć, że ich poglądy są fałszywe - mimo że tak bardzo pragną szczęścia, bo po pierwsze nawet taka możliwość nie przychodzi im do głowy, a po drugie przeraża ich możliwość utraty jedynego świata, jaki znają...
- Owszem. Mimo, że to świat pragnień, przywiązań, lęków, presji, napięć, ambicji, zmartwień, poczucia winy.. itd, itp. Boją się wyzwolić z koszmaru, ponieważ mimo wszystko jest to jedyny świat, jaki znają.
Witaj Skowronku, dziękuję za miły komentarz do moich słów w Kawiarence Smootha.
OdpowiedzUsuńPiszesz o szczęściu, tak trudno je opisać. Myślę, że odczuwa się je pokonując różne trudności życiowe, nawet te najbardziej pospolite. Ja zawsze czuję wielkie zadowolenie, gdy właśnie poradzę sobie z problemami codziennymi, w głowie mam plan osiągnięcia innych celów, bliscy są spokojni i jesczez świeci słońce. Ten ostatni warunek jest konieczny, chyba jestem meteopatą.
A utrata bliskiej osoby to traumatyczne przeżycie, poprzez śmierć gorsza, niz przez odejście; wszak może wrócić. Ale wtedy to juz będzie inny związek.
Pozdrawiam Nola
Zdecydowanie sam mistycyzm to za malo, aby isc przez zycie. Potrzebne jest jeszcze racjonalistyczne spojrzenie. I to najwieksza sztuka, aby oba pierwiastki zrownowazyc tak, aby sie wzajemnie nie wykluczaly, ale uzupelnialy!
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Arianka
I jeszcze to wydaje mi sie wazne:
OdpowiedzUsuńGdy Bóg dotyka człowieka, chociaż nie zawsze musi być, często bywa bolesne i dramatyczne, ale z perspektywy czasu okazuje się niezwykle przydatne dla duchowej przemiany człowieka. Ja ranię i Ja leczę, mówi IEUE (Tora, Devarim, V Zwój Mojżeszowy 32, 39). A Hiob doświadczony fizycznym i psychicznym cierpieniem, nieomal starty na proch poświadcza: On rani, lecz i opatruje, uderza, lecz Jego ręce leczą (Ks. Hioba 5, 18). Bóg zapewnia przez Jeremiasza: ... spowoduję, że zabliźnią się twoje rany i uleczę cię z twoich ciosów (zwój Jeremiasza 30, 17), a przez Izajasza obiecuje, że: ... ci, którzy ufają IEUE, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają. I to jest prawda! Co nie wyklucza, aby stare rany otwierały się i na nowo krwawiły bo jesteśmy tylko słabymi ludźmi, którym nakazano nieść światło i pokój ...
Takie byly doswiadczenia starozytnych. Ciekawe, czy Twoim zdaniem sa to doswiadczenia autentyczne, a wnioski prawdziwe?
Serdeczności,
Arianka
Witaj Nolu:)
OdpowiedzUsuńPewnie masz rację w tym, co piszesz. Ja tę moją pisaninę traktuję troszkę jak wentyl bezpieczeństwa. I w tej chwili mam ochotę powiedzieć, że czyjaś zdrada jest bardziej bolesna, niż śmierć, która nie jest niczym zawinionym. Ale wiem, że to Ty masz rację, a przeze mnie przemawia rozgoryczenie. Wybrzmi. Jak wszystko.
A co do tego "codziennego" szczęścia i zadowolenia - niech trwa. Życzę Ci tego z całego serca. Pozdrawiam:)
Arianko - owszem. Wierzę, że i doświadczenia są autentyczne, i wnioski słuszne i prawdziwe. Skoro nawiązałaś do Hioba.. powiem tak: zanim nastał rozdział piąty z jego osiemnastym wersetem mamy wstęp z opisem niezawinionych i ogromnych nieszczęść, jakie dotknęły Hioba. Mamy jego lament z mocnym i dramatycznym rozdziałem trzecim. I niby pocieszające słowo Elifaza, który z jednej strony wychwala sprawiedliwość Boga, ale jednocześnie wątpi w sprawiedliwość Hioba, nakazując mu skruchę i poddając w wątpliwość jego sprawiedliwość [por. 4,6-9]. To z jego ust padają słowa, które przytoczyłaś... Ja jestem na etapie rodziału trzeciego.. i kolejnych skarg Hioba. Da Bóg, dojdę do rozdziału 42...
OdpowiedzUsuńA w ogromną i rozwojową rolę cierpienia nie wątpię i nigdy nie wątpiłam, co zresztą niedawno pisałam u Smoothopoeratora...
Pozdrawiam serdecznie...
Skowronku, szczerzę Ci zazdroszczę, mimo wszystko, tej Twojej umiejętności radzenia sobie w konkretnej sytuacji, jaka Cię spotkała, nie zazdroszcząc, rzecz jasna okoliczności. Twój wentyl bezpieczeństwa może być wskazówką na to, jak dzielnie można kroczyć krętymi drogami życia. Szczerze przyznam, że nie wiem, czy poradziłbym sobie w Twojej sytuacji. Zwykle w takich przypadkach, kiedy widzisz problem u przyjaciela, podajesz mu rękę, doradzasz, wskazujesz możliwe rozwiązanie ... a po czytaniu Ciebie dochodzę do wniosku, że nie jest to takie łatwe.
OdpowiedzUsuńCzyżby rzeczywiście kobieta silniejszą była?
pozdrawiam
Raduje sie moje serce, ze juz jestes na etapie III rozdzialu Zwoju Hioba. Bo coz to bedzie sie dzialo, jak Pan Ciebie uzdrowi, uleczy! Jaka sila w Ciebie wstapi, jaka moc duchowa! jak bedziesz odmieniona, odrzuciwszy wszelkie urazy, zapomniwszy o zadanych ranach, ale za to przebaczajaca i o wiele lepiej rozumiejaca siebie i innych w takiej, jak Twoja sytuacji. Moze jestes przygotowywana na zlote naczynie Pana, ktorego role bedzie niesienie swiatelka potrzebujacym naprawde? Gdy Bog wybiera kogos, boli, ale bardzo szybko przestaje. A ile potem radosci w pomaganiu innym ...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam w Duchu Mesjasza i wierze, ze bedzie dobrze, najlepiej jak moze
Arianka
Smooth, a ja właśnie się zastanawiam, czy ja sobie radzę .. czy też sobie komplikuję ;)) To oczywiście żart, ale patrzę na znajomych, po których podobne wydarzenia jakoś gładziej spływają.. I to nie tylko pozornie, ale naprawdę.
OdpowiedzUsuńA abstrahując już od mojego przypadku - wydaje mi się, że psychicznie kobiety są rzeczywiście silniejsze.
A pani Orzeszkowa mawiała: "Żaden człowiek siły swojej nie zna, dopóki jej w potrzebie z siebie nie dobędzie"... I to jest prawda.
Pozdrawiam Cię, Smooth i dziękuję.
Obyś miała rację, Arianko.. Ale na razie jeszcze sobie czasem pomarudzę ;) Magnificat wyśpiewam i teraz, i z Bogiem się nie wadzę. Ale wszystko ma swój czas i wszystko musi wybrzmieć...
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie.