poniedziałek, 4 stycznia 2010

jak cielę w kukurydzę


Smętnie mi dziś na duszy. Zawsze mi się wydawało, że z decydowaniem nie mam problemów... A teraz.. przestałam już nawet rozmawiać z przyjaciółmi, bo mam wrażenie, że moja monotematyczność męczy ich już i odstrasza. No i nie dziwię się. Wlokę się noga za nogą w stronę ławeczki, gdzie mój Znajomy bywa, z nadzieją, że jeszcze nie uciekł. Choć zwykle po rozmowach z nim większy jeszcze bałagan powstaje.
Ławeczka jest pusta. Przysiadam jednak na brzegu. Nigdzie się nie spieszę. Jestem pewna, że przyjdzie. I rzeczywiście po kilkunastu minutach słyszę za plecami znane kroki. Nie odwracam się nawet. Czekam.
- Pomyślałem, że warto by było pogadać - nie bawi się w konwencjonalne powitania - bo Twoje sprzeczne sygnały wprowadzają mi pewien chaos.
- Sygnały są pewnie odzwierciedleniem wewnętrznych sprzeczności. Jest we mnie cała masa ambiwalentnych uczuć i dążeń... - robię mu miejsce obok siebie - czyli wracamy do pytania, jakich relacji oczekuję?
- Nie. I nie chodzi o to, żebyś czuła się "ustawiona", objechana, czy cokolwiek takiego. Ani o to, żebyś mi cokolwiek tłumaczyła. Mówię Ci tylko to, co czuję.
- Masz prawo mnie i objechać - wzdycham - zarabiam na to.
- Chodzi tylko o to, żebyś zauważyła, ślepotko, swoje emocje - przytula mnie, łagodząc swoje słowa i dodaje z uśmiechem - oczka na trzy... cztery.. otwórz!
- I cóż, że zauważę? I co mam zrobić? Posłuchać ich? Których? Zdusić? Bez sensu, bo wylezą zawsze w najmniej oczekiwanym miejscu i momencie... i ze zwielokrotnioną siłą...
- Nie dusić... Zrozumieć, do czego Cię prowadzą. A co jest wbrew nim. Chodzi o świadomość. Rozumiesz?
- Rozumiem.
- Nie ma się co szarpać...
- A to jednak... nie rozumiem... Chcesz powiedzieć, że powinnam się kierować emocjami? - prawie szeptem pytam, nauczona, że emocje powinny podlegać rozumowi, itd., itp.
- Owszem. Powinnaś iść za sercem. A nie za tym, co Ci się wydaje słuszne i wypada...
- Za tym co "wypada" to może nie... Ale za tym co słuszne.. Całe życie w ten sposób byłam uczona i w ten sposób postępowałam. Mało tego, nie tylko tak byłam uczona, ale przyjęłam to za swoje.
- No i co z tego masz?
- Spokojne sumienie? To, że mogę spoglądać na siebie w lustrze?... - zamyślam się. Próbuję pójść jego ścieżką... Pytam:
- A powiedz... Pójdę za sercem.. A jeśli ono niedługo się odmieni? Będę całe życie szukać czegoś? Gonić to tu, to tam? Rezygnować przy pierwszych trudnościach? Łapać kolorowe motyle? Wiesz, jak jest z uczuciami i emocjami... To zwodnicza droga.
- To Ci nie grozi. Masz Wenus w Pannie. To ziemski znak i stabilne emocje. I na długo.
- Wiesz, że to nie jest argument, który do mnie trafia - uśmiecham się na myśl o naszej pierwszej rozmowie, kiedy zaskoczył mnie wykładem na temat swojego zainteresowania astrologią. Dodaję:
- Poza tym.. nawet jeśli to przyjąć, to do tanga trzeba dwojga.
- Nie rozumiem?
- Nawet jeśli przyjąć - tłumaczę - że jest tak, jak mówisz; że nie grozi mi spędzenie życia na ciągłych poszukiwaniach.. to i tak nie gwarantuje mi to udanego związku, bo licho wie, jak stabilne emocje będzie miało to drugie.
- No tak. Ale to nie o to chodzi. Chodzi o to, by żyć w zgodzie ze sobą. Bo inaczej człowiek robi się zgorzkniały. I zły. Bo poświęcanie się niczemu nie służy. Wiem to z własnego doświadczenia. Starałem się robić to, co dobre. Ale i tak ktoś tego nie docenił. Niejeden "ktoś". Ty się starasz, żeby sytuacja była w porządku. A ktoś ma to w nosie. I myśli o swojej wygodzie psychicznej. I nie tylko.
- Rozumiem, ale to, że ktoś czegoś nie docenia to nie jest argument, żeby zmieniać postępowanie. W końcu nie tylko ze względu na niego staram się być w porządku. Poza tym to, co mówisz wymagałoby ode mnie odwrócenia o 180 stopni tego, co uważam za słuszne...
- A to niby czemu? Nie zauważyłem, żebyś miała jakieś dzikie poglądy? Tak naprawdę nie chodzi o zmianę o 180 stopni. Jesteś dobrą, przyzwoitą kobietą, więc nic się tu nie zmienia...
Zapada cisza. Wyczuwa, że nie jestem ani trochę przekonana do tego, co mówi. Dodaje ciepło:
- Po prostu uwzględnij w uszczęśliwianiu swoje serduszko. I tyle. Skoro robisz dobre uczynki, to sobie też je funduj...
- Jak dla mnie to i to jest sporą rewolucją - uśmiecham się z nosem w jego ramieniu.
- No ale to nie zmiana totalna. To raczej rozszerzenie działalności...
- Troszkę przerysowuję.. Ale widzisz.. Coś kosztem czegoś.
- To znaczy? Szczęście kosztem nieszczęścia? - teraz on się uśmiecha, słyszę to w jego głosie.
- Zmora. Idź sobie. Albo ja idę.
- Gdzie? Zmieniać poglądy? - śmieje się, trzymając mnie za rękaw.
- Spać. Nie tak szybko z tą zmianą. Choć niezły jesteś. W mieszaniu.
- Niezły? Tylko niezły? - robi zawiedzioną minę.
- No co ja mam Ci powiedzieć? Zaraz będzie, że jakieś sygnały, albo coś... - wykręcam kota ogonem.
- No cóż.. powiedzmy sobie szczerze: masz szczęście, że mnie poznałaś - puszcza oko.
- No proszę.. I po co ja mam to mówić, skoro Ty dokładnie to wiesz?
- Widzisz.. Ty np. wiesz, że masz ładną figurę... Ale jednak jak ja o tym mówię, to troszkę co innego, nie?
- Coś Ty.. ja tylko wierzę Ci na słowo - uśmiecham się na pożegnanie, zostawiając go na ławce.

7 komentarzy:

  1. smoothoperator5 stycznia 2010 22:13

    A witaj, Skowronku.
    Chciałem się przypomnieć, ze czytam, lecz dyskretnie nie wtrącam swoich trzy groszy, już to z tej przyczyny, że po świątecznym biesiadowaniu przybrałem na wadze i ewentualne złożenie na ławeczce swego hipopotamicznego cielska (któż to hipopotamem jest, się pytam)uczyniłoby z ławeczki sprzęt do siedzenia nieprzydatny.
    Ale... interesujące, interesujące,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Witaj, Smooth:)
    To powiem Ci, że bardzo żałuję, że nie wtrącasz owych przysłowiowych trzech groszy... Liczyłam na nie. Ławeczce nic nie grozi; wytrzyma sporo;) A Ty - jak widzę - uważasz, że taką sprytną hiperbolą się wykpisz..
    Dobrej nocy dla Ciebie, pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  3. Pewnie bym Skowronku i swoją ławeczkę z sobą przytaszczył, lecz problem w tym, że właśnie moja się rozpadła i tak naprawdę to nie wiem, czy da się ją przywrócić do stanu używalności,
    pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  4. My, ludzie, nie jestesmy tylko Homo sapiens. My jestesmy Homo mysticus. Nie rozumieja tego absolutnie ateisci, ktorzy amputuja sobie na wlasna prosbe co najmniej polowe czlowieczenstwa, a w kazdym razie jeden jego wymiar. Potem jeszcze, stojac dumnie na gruncie swojej okaleczonej racjonalistycznej dogmatyki zadaja od nas, mistykow, dowodzenia naszych prawd na grunice ... racjonalistycznym (sic!).

    Ja tam jednak wiem swoje. Jestem chrystianka. Dlatego wierze, ze ludzkie losy sa zapisane. Nie tyle w gwiazdach bo to by byla astrologia w czystej postaci, co zapisane w strukturze czasu i przestrzeni, w ktorych to wymiarach zyjemy. W efekcie zdarzenia, ktore racjonalista potrzega jako calkowicie losowe i przypadkowe dla mnie, mistyczki, sa powiazane w klastry zdarzen nieprztypadkowych. Bo dla wierzacego w Boga Wszechmogacego nie ma zdarzen przypadkowych. Wszystko, co sie wokol dzieje jest lekcja z waznymi informacjami lub przeslaniem, a naszym zadaniem jest uczyc sie, szukac, pytac i wyciagac wnioski.

    Bog chcial, abys zwiazala sie z czlowiekiem, ktory okazal sie wiarolomny i slaby. Wobec twego meza zostala dopuszczona proba kuszenia przez Szatana (hebrajski wyraz sztanim znaczy oskarzyciel lub prokurator). Maz dal sie zwiesc, a tym samym zostalas zraniona bo kontrast miedzy oczekiwaniem, a rzeczywistoscia okazal sie miazdzacy i nie do wytrzymania. Ale ... Pomysl tylko, ze w potedze boskiego Majestatu i jego madrosci jak wielkie jest bogactwo mozliwych scenariuszy naprawy? I jaka wielka moze byc radosc Krolestwa Bozego, gdy ludzie z najciezszych grzechow zawracaja znowu ku Bogu? Dlatego trzeba wierzyc, ze dopki toczy sie gra zwana zyciem, wszystko jest jeszcze mozliwe i wszystko moze sie ulozyc po Bozemu ...

    Pozdrawiam

    Arianka

    OdpowiedzUsuń
  5. Smooth, coś mnie się zdaje, że i ta ławeczka przenośnią jest. Tym razem ja nie wiem, czego Ci życzyć, ale mam nadzieję, że uda się przywrócić ją do stanu poprzedniego. Może będzie inaczej wyglądać, może jakieś deseczki trzeba będzie innymi zastąpić; może wręcz będzie nie do poznania.. Ale wierzę, że będzie dobrze. Dobrze prawdziwie, niekoniecznie tak, jak nam się zdaje, że dobrym jest.
    Pozdrawiam ciepło. Chcialabym powiedzieć, że najciemniej przed świtem.. Albo z Twardowskiego, że "kiedy Bóg drzwi zamyka, to otwiera okno".. Powiem tyle: pamiętam przed Bogiem i zwyczajnie, po ludzku o Tobie.

    OdpowiedzUsuń
  6. Witaj ponownie, Arianko. No i znów przyznaję Ci rację. Zasadniczo w całej rozciągłości... Nie ma zdarzeń przypadkowych. Ludzkie losy są zapisane.. [choć zastanawiało mnie kiedyś, jak się ma do tego nasza wolna wola].
    No i kwestia, co Bóg "chciał".. a co "dopuścił"..?
    I wierzę, że wszystko jest możliwe.. i szukam, i wsłuchuję się. Tylko który ze scenariuszy będzie scenariuszem Bożym to jeszcze nie jestem przekonana.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  7. Wolna wola? Nie chce rozwijac teraz tego zlozonego tematu, ktoremu w XVII w. bracia polscy poswiecili wiele uwagi i kilka traktatow, nie zgadzajac sie z kalwinska koncepcja predystynacji. Wspolczesnie mozna tak odpowiedziec: wolna wola to zludzenie optyczne wynikajace z miejsca, ktore zajmujemy w tej czasoprzestrzeni. My, ludzie, znamy tylko przeszlosc. I tylko ona dla nas naprawde istnieje. Nie znamy terazniejszeosci i przyszlosci, a juz zupelnie nie wiemy, co dzieje sie poza naszym horyzontem zdarzen czasoprzestrzennych (pojecie z kosmologii). Bog jednak, jako osobliwosc umieszczona poza nasza czasoprzestrzenia, poza naszym horyzontem zdarzen ogarnia jednoczesnie wszystkie zdarzenia przeszle, terazniejsze i przyszle.

    Gdy rodza sie dzieci, nie potrafimy przewidziec kim, ktore bedzie. Jedynie statystycznie potrafimy powiedziec, ze 0.1% to geniusze, 2% to bandyci i wykolejency, 2% nauczyciele, 3% lekarze, itd. Bog wie jednak bo widzi poczatek i koniec jednoczesnie.

    Te dzieci, ktore sie narodzily od pierwszego dnia ucza sie dokonywania wyborow i podejmowania decyzji. Nie wiadomo dlaczego jedno dziecko jest spokojne, zrownowazone i lubi sie uczyc, a drugie jest niespokojne, nie spi, sprawia klopoty, prawie zawsze podejmuje zle decyzje. Ale tak jest!

    Z kazda podjeta decyzja mozliwosci zyciowych manewrow dramatycznie zmniejszaja sie. Gdy wybierasz szkole zawodowa zamiast liceum studia sa mozliwe, ale bedzie trudno taki cel zrealizowac. Gdy wybierzesz studia prawnicze raczej nie zostaniesz juz lekarka lub architektem, itd. Pewne decyzje maja charakter nieodwracalnych i powoduja trwale konsekwencje!

    W koncu dochodzisz do takiego momentu w zyciu, w ktorym musisz wybierac pomiedzy dobrem i zlem. I to w sposob dramatyczny: albo Ty strzelisz pierwsza i zabijesz, albo do Ciebie strzela i zabija. Takie sytuacje zdarzaly sie naprawde np: w czasie II WS. I jaki tak naprawde masz wybor? Jezeli jestes czlowiekiem wrazliwym, prawym, dobrym pozwolisz raczej siebie zastrzelic czy zranic niz drugiego skrzywdzisz czy zranisz. I jaki tak naprawde jest tutaj wybor? Idziesz przeciez caly czas w czasoprzestrzennym kanale, napelniona czastka Bozego ducha, ktory ma w Tobie swoje mieszkanie. I nie mozesz nic przeciwko temu Duchowi uczynic! Stad braly sie cale zastepy meczennikow w sytuacjach, gdy, zdawaloby sie, wystarczylo powiedziec: wypieram sie! Nie znam Go! A jednak jakas wewnetrzna sila kazala tym ludziom odpowiadac inaczej, za co tracili zycie.

    Reasumujac: kto ma w sobie Bozego Ducha nie ma mozliwosci wyboru i musi czynic, co dyktuje Duch Mesjasza.

    Pozdrawiam,

    Arianka

    OdpowiedzUsuń