- Hej Malutka.
- Cześć - uśmiecham się do słuchawki. Te telefony stały się już wieczornym rytuałem. Niedługo mi go zabraknie, ale teraz jeszcze cieszę się nim. Nie przepadam za tą formą rozmowy, ale te polubiłam...
- Jak dzień Ci minął? - pytanie standartowe. Doprowadzało mnie do szału dopóki nie uwierzyłam, że faktycznie go to interesuje i nie jest tylko grzecznościową formą nawiązania kontaktu.
- Nic specjalnego... pogadałam z mamą o świętach.. Ona nawet nie wie, ze mąż się wyprowadził.. Właściwie w domu nic nie wiedzą. Nawet się nie domyślają...
- No i dobrze - mówi. W sumie też tak uważam. Miałam ciągle nadzieję, ze wszystko wróci do normy, nie było więc sensu wciągać rodziny w całą tę sprawę. Tyle że tym sposobem zostałam sama na placu boju... Otrząsam się z myśli i spowrotem zaczynam słuchać:
- ... myślałem o Tobie i wydaje mi się, że biorąc pod uwagę, iż dorosłe życie jest pochodną dzieciństwa... to skoro nie zauważyłaś, ze mąż nie ma do Ciebie gorących uczuć, to jednak czegoś tam po drodze zabrakło...
- Pewnie tak - potwierdzam i myślę o latach, kiedy moje dzieciństwo skończyło się nagle i bez żadnego ostrzeżenia... I o wiele za wcześnie.
- Tak myślę. Bo inaczej byś to zauważyła. Nie da się tak długo udawać dobrze bliskości... Myślę - zmienia ton - że zdecydowanie należy Ci się dla odmiany coś innego w tym temacie.
- Wiesz.. - zaczynam przyznawać się powoli przed nim i przed sobą przede wszystkim - mogło być tak, że miałam takie obawy przed ślubem już. Ale bałam się samotności, tego że "nic lepszego" się nie trafi, itd. I chciałam wierzyć w to, co on mówił. A nie w to, co widziałam...
- No mogło. Ale teraz już nie ma powodu, by w tym tkwić. Serio. Nie ma powodu bać się samotności. Wiesz, Skowronku.. znalazłem dziś moje fotki z moją ex... I śmiesznie się czuję.
- Dlaczego śmiesznie? To znaczy jak dokładniej?
- Wiele lat wywoływała u mnie gorące emocje. Różne. A teraz jakoś mi przeszło. Patrzę na jej fotki i jedyne, co czuję to jakieś zdziwienie. Ona wydaje mi się jakaś dziwna. I zupełnie nieprawdziwa... Na tych fotkach, gdzie ma świadomość, że jest fotografowana jest uśmiechnięta i zadowolona z życia. A na jednym, gdzie chyba wydawało się jej, że jest zasłonięta ma wściekłą, totalnie odpychającą minę.
- Cóż.. maski, maski.. Sama robię często dobrą minę do złej gry..
- W sumie takiego stanu umysłu to ja jej ogólnie współczuję, bo to nic miłego. Ale to jest jakiś taki zawiązany umysłowo na sobie supełek egocentryzmu, który nie jest naturalną cechą tej osoby, tylko powstał w efekcie różnych doświadczeń. Natomiast nie ma opcji, żeby to odkręcić..
- Dlaczego?
- Bo ona nie jest zainteresowana. Takie normalne życie jest jakby poza kategoriami jej zrozumienia.
- W sumie - wtrącam - to jeśli się człowiek wychowa w niemiłym miejscu, to się może później przyzwyczaić, że gdzie indziej jest lepiej..
- Ale niektórzy w ogóle nie są zainteresowani.
- A skąd się to bierze?
- To takie szersze zjawisko. Ale ona jest dobrym przykładem. Głównie to kwestia braku chęci i barier w umyśle. Braku umiejętności abstrakcyjnego myślenia. Dla takich ludzi to, czego nie znają, nie istnieje. A nowe rzeczy przyporządkowują znanym. Chyba wynika to z dużej ilości lęku, który z kolei wynika z gniewu... Ale w sumie to przede wszystkim kwestia chęci nauczenia się.
- Tak, pewnie tak. Niestety, lęk często wszystko paraliżuje.
- Wiesz, Skowronku... jednak przede wszystkim to jest kwestia chęci. Bo można wszystko w życiu zmienić, tylko trzeba chcieć. A jak ktoś woli zamknąć się na świat, bo doświadczył nieprzyjemności i teraz się boi.. to tak to właśnie wychodzi..
- Chyba mówimy o tym samym. Tylko chęci muszą być silniejsze, niż ten lęk.
- To nawet nie chęci zmiany.. tylko zobaczenia, czy jest coś innego.
- Tak.. ale jeśli ktoś nie jest o tym przekonany... - zamyślam się. To, o czym mówimy znam dobrze z własnego doświadczenia - jeśli nie jest o tym przekonany, to może myśleć, że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Rozumiesz? A tu trzeba zaryzykować tym, co jest. Co się ma. Co może jest byle jakie, ale jednak jest i jest oswojone...
- Widzisz, sęk w tym, że niektórzy nie chcą nawet spojrzeć, że tam jest jakiś gołąb... Tylko uważają, że takich dużych ptaków to być nie może...
- Cóż.. na siłę nic nie zrobisz i nie pomożesz komuś, jeśli tego nie chce..
- Niestety. Mają oczy i możliwości intelektualne. Ale są tak zasupłowani na swoim sposobie postrzegania świata, że się do nich nie dotrze. Większość pań, które w życiu poznałem miało poza różnymi problemami ów ogromny potencjał, z którego nie skorzystały.
Zapada cisza. Myślę o swoim życiu. Po chwili pytam:
- Myślisz, ze szczęście postrzegam jako największe nieszczęście?
- A nie?
- A nie. Ale ... to nie jest równoznaczne z tym, że mam do niego święte prawo, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
- A ja uważam, ze każdy człowiek ma prawo do szczęścia.
- Aha. To jeszcze kwestia, co kto nazywa szczęściem i kiedy się takim poczuje.
- O tym jutro. Muszę się od Ciebie oderwać. Spokojnej nocy.
- Spokojnej.
- Cześć - uśmiecham się do słuchawki. Te telefony stały się już wieczornym rytuałem. Niedługo mi go zabraknie, ale teraz jeszcze cieszę się nim. Nie przepadam za tą formą rozmowy, ale te polubiłam...
- Jak dzień Ci minął? - pytanie standartowe. Doprowadzało mnie do szału dopóki nie uwierzyłam, że faktycznie go to interesuje i nie jest tylko grzecznościową formą nawiązania kontaktu.
- Nic specjalnego... pogadałam z mamą o świętach.. Ona nawet nie wie, ze mąż się wyprowadził.. Właściwie w domu nic nie wiedzą. Nawet się nie domyślają...
- No i dobrze - mówi. W sumie też tak uważam. Miałam ciągle nadzieję, ze wszystko wróci do normy, nie było więc sensu wciągać rodziny w całą tę sprawę. Tyle że tym sposobem zostałam sama na placu boju... Otrząsam się z myśli i spowrotem zaczynam słuchać:
- ... myślałem o Tobie i wydaje mi się, że biorąc pod uwagę, iż dorosłe życie jest pochodną dzieciństwa... to skoro nie zauważyłaś, ze mąż nie ma do Ciebie gorących uczuć, to jednak czegoś tam po drodze zabrakło...
- Pewnie tak - potwierdzam i myślę o latach, kiedy moje dzieciństwo skończyło się nagle i bez żadnego ostrzeżenia... I o wiele za wcześnie.
- Tak myślę. Bo inaczej byś to zauważyła. Nie da się tak długo udawać dobrze bliskości... Myślę - zmienia ton - że zdecydowanie należy Ci się dla odmiany coś innego w tym temacie.
- Wiesz.. - zaczynam przyznawać się powoli przed nim i przed sobą przede wszystkim - mogło być tak, że miałam takie obawy przed ślubem już. Ale bałam się samotności, tego że "nic lepszego" się nie trafi, itd. I chciałam wierzyć w to, co on mówił. A nie w to, co widziałam...
- No mogło. Ale teraz już nie ma powodu, by w tym tkwić. Serio. Nie ma powodu bać się samotności. Wiesz, Skowronku.. znalazłem dziś moje fotki z moją ex... I śmiesznie się czuję.
- Dlaczego śmiesznie? To znaczy jak dokładniej?
- Wiele lat wywoływała u mnie gorące emocje. Różne. A teraz jakoś mi przeszło. Patrzę na jej fotki i jedyne, co czuję to jakieś zdziwienie. Ona wydaje mi się jakaś dziwna. I zupełnie nieprawdziwa... Na tych fotkach, gdzie ma świadomość, że jest fotografowana jest uśmiechnięta i zadowolona z życia. A na jednym, gdzie chyba wydawało się jej, że jest zasłonięta ma wściekłą, totalnie odpychającą minę.
- Cóż.. maski, maski.. Sama robię często dobrą minę do złej gry..
- W sumie takiego stanu umysłu to ja jej ogólnie współczuję, bo to nic miłego. Ale to jest jakiś taki zawiązany umysłowo na sobie supełek egocentryzmu, który nie jest naturalną cechą tej osoby, tylko powstał w efekcie różnych doświadczeń. Natomiast nie ma opcji, żeby to odkręcić..
- Dlaczego?
- Bo ona nie jest zainteresowana. Takie normalne życie jest jakby poza kategoriami jej zrozumienia.
- W sumie - wtrącam - to jeśli się człowiek wychowa w niemiłym miejscu, to się może później przyzwyczaić, że gdzie indziej jest lepiej..
- Ale niektórzy w ogóle nie są zainteresowani.
- A skąd się to bierze?
- To takie szersze zjawisko. Ale ona jest dobrym przykładem. Głównie to kwestia braku chęci i barier w umyśle. Braku umiejętności abstrakcyjnego myślenia. Dla takich ludzi to, czego nie znają, nie istnieje. A nowe rzeczy przyporządkowują znanym. Chyba wynika to z dużej ilości lęku, który z kolei wynika z gniewu... Ale w sumie to przede wszystkim kwestia chęci nauczenia się.
- Tak, pewnie tak. Niestety, lęk często wszystko paraliżuje.
- Wiesz, Skowronku... jednak przede wszystkim to jest kwestia chęci. Bo można wszystko w życiu zmienić, tylko trzeba chcieć. A jak ktoś woli zamknąć się na świat, bo doświadczył nieprzyjemności i teraz się boi.. to tak to właśnie wychodzi..
- Chyba mówimy o tym samym. Tylko chęci muszą być silniejsze, niż ten lęk.
- To nawet nie chęci zmiany.. tylko zobaczenia, czy jest coś innego.
- Tak.. ale jeśli ktoś nie jest o tym przekonany... - zamyślam się. To, o czym mówimy znam dobrze z własnego doświadczenia - jeśli nie jest o tym przekonany, to może myśleć, że lepszy wróbel w garści, niż gołąb na dachu. Rozumiesz? A tu trzeba zaryzykować tym, co jest. Co się ma. Co może jest byle jakie, ale jednak jest i jest oswojone...
- Widzisz, sęk w tym, że niektórzy nie chcą nawet spojrzeć, że tam jest jakiś gołąb... Tylko uważają, że takich dużych ptaków to być nie może...
- Cóż.. na siłę nic nie zrobisz i nie pomożesz komuś, jeśli tego nie chce..
- Niestety. Mają oczy i możliwości intelektualne. Ale są tak zasupłowani na swoim sposobie postrzegania świata, że się do nich nie dotrze. Większość pań, które w życiu poznałem miało poza różnymi problemami ów ogromny potencjał, z którego nie skorzystały.
Zapada cisza. Myślę o swoim życiu. Po chwili pytam:
- Myślisz, ze szczęście postrzegam jako największe nieszczęście?
- A nie?
- A nie. Ale ... to nie jest równoznaczne z tym, że mam do niego święte prawo, wbrew wszystkiemu i wszystkim.
- A ja uważam, ze każdy człowiek ma prawo do szczęścia.
- Aha. To jeszcze kwestia, co kto nazywa szczęściem i kiedy się takim poczuje.
- O tym jutro. Muszę się od Ciebie oderwać. Spokojnej nocy.
- Spokojnej.
Szczęście? A co to właściwie takiego jest? Czy to tylko stan braku nieszczęścia? Wszak uczymy się dzięki kontrastom. A może to coś znacznie bardziej złożonego, tak bardzo, że ludzki język nie może tego nawet w przybliżeniu opisać? A skoro tak, to może nie warto na siłę ubierać tego, co czujemy, w słowa? Zdarza mi się często, że patrząc na kogoś, czytam w jego wnętrzu, widzę je, podziwiam za wewnętrzną harmonie i piękno. Ale zdarzało mi się także spotkać ludzi, którzy nie musieli ani jednego słowa wypowiedzieć, a już pojawiało się niezdrowe napięcie i wiadomo było, że najmniejszego porozumienia z nimi nie będzie. Może tak właśnie było między Tobą, a Twoim mężem: iskrzyło, ale negatywnie, albo druga możliwość: nie iskrzyło wcale, było obojętnie. Czy warto się zadręczać w takim razie z powodu walki duchowej, na którą mamy bardzo ograniczony wpływ?
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
Arianka
P.S. Czy określiłabyś się mianem mistyczki, tzn. osoby zdolnej wyczuwać puls świata, wyczuwać przyszłe zdarzenia, niewypowiedziane myśli, czyjeś stany uczuciowe?
Do takiego wniosku i ja doszłam, Arianko - jeśli chodzi o ubieranie w słowa tego, co czujemy. Nie zawsze jest sens. Nie tylko jeśli chodzi o kwestię szczęścia, nad którą niejeden filozof łamał głowę. Niemniej to "wypisywanie się" nawet jeśli mało mądre, jakoś mi pomaga ciut.
OdpowiedzUsuńNie wiem, co Ci odpowiedzieć na Twoje pytanie z post scriptum... Mistycyzm rozumiałam jako brak rozgraniczenia pomiędzy doznawanym i doznającym bytem, ale zawsze w odniesieniu do Boga; bezpośrednią z Nim łączność... Jeśli natomiast chodzi o subiektywną pewność uzyskaną drogą pozarozumową.. zdarza mi się czegoś takiego doświadczać.. Ale chyba nie zasługuje to na miano mistycyzmu jednak...
Pozdrawiam serdecznie