piątek, 1 stycznia 2010

pod taflą wody


Gdzieś między poranną toaletą a zrobieniem sobie kawy automatycznie już włączam komputer. Jest ciemno jeszcze, do świtu godzinka co najmniej. Cisza i spokój. Lubię tę poranną porę, tak jak lubię późne wieczory, kiedy dom śpi. Lubię ciszę. Nie zabijam jej zbyt chętnie paplaniną telewizora, radiem, byle czym, byle jej nie słyszeć. Dobrze się czuję w ciszy. Zamierzam dziś nadrobić zaległości mailowe - nazbierało się tego sporo. Z wczorajszego dnia migocze wiadomość na gg - kontynuacja przerwanej przeze mnie rozmowy. Czytam, zadowolona, że o tej porze rozmówcy nie zastanę :
- Zastanawiam się, o czym Ty myślisz?
O masz Ci los. Co można odpowiedzieć na tak postawione pytanie? Postanawiam zażartować:
- Zakładając, że to nie jest określenie na wyrost ;) - odpisuję i ruszam po parzącą się kawę. Do południa muszę się chyba przygotować do rozmowy... Pewnie nie odpuści. Wracam z kawą. I już wiem, że nie będę miała tyle czasu. Czy on nie sypia?
- w jakim sensie na wyrost?
- No nie wiem, czy ja w ogóle myślę. Jestem zmęczona. Najchętniej schowałabym się pod kołdrę razem z głową. I tyle.
- A ja myślę, że uciekasz od myślenia - przerywa na chwilę i dorzuca:
- Mogę Cię nieco pomęczyć? Bo mnie gniecie pewne pytanie...
- Słucham Cię, słucham - mówię i kawa przestaje już być potrzebna. Budzę się momentalnie.
- Więc z naszymi relacjami może być tak, że pogadamy sobie, po czym dasz drugą szansę temu panu. I nie będziemy już gadać - przerywa na chwilę. Akurat taką, żebym zdążyła już poczuć żal na myśl o takiej perspektywie. Kontynuuje:
- Po czym okaże się, ze ona nie działa, to znowu zaczniemy...
Zamyślam się. Wciąż mam jakieś złudzenia, że uda się to nie tylko posklejać, ale zmienić choć trochę na lepsze... na normalniejsze. Czy chcę tak dużo? Życie takie jak do tej pory teraz zdaje mi się wymagać heroizmu prawie. Czy ja dam radę? Czy chcę? Czy wytrzymam z zaciśniętymi zębami jakiś czas, a później i tak wszystko się rozsypie? I nawet tego, co jeszcze jest nie uda się ocalić? Czy można wymagać od człowieka heroizmu? Niewiele we mnie nadziei. A on nawet te resztki mi konsekwentnie odbiera:
- A co do owej drugiej szansy, to zastanawiam się, na co ona jest? Bo ja to nie jestem w stanie wymyślić... Czy on teraz ma się postarać zauważyć, ze jesteś atrakcyjna? I "wyzdrowieć" na Twoim punkcie? Czy też ma mieszkać z Tobą w charakterze kolegi? Cały czas wzdychając do owej pani?
- Nie wiem - wzdycham - nic nie wiem... Co ja Ci mam powiedzieć? Nie wiem, czy on przyjdzie, nie wiem, z czym przyjdzie, nie wiem, jak to będzie wyglądało. Nie chcę Cię traktować jako kogoś "na wszelki wypadek". Zostaw mnie. Żyj po swojemu.
- To nie o to chodzi, z czym on przyjdzie - protestuje, pomijając moją prośbę - chodzi o to, co TY chcesz, żeby się pojawiło...
- Ja powoli rezygnowałam z "chcenia" różnych rzeczy... Poza tym.. to chyba nie najważniejsze jednak?
- Co nie jest najważniejsze? I czemu rezygnowałaś? W imię czego? - zaczyna się denerwować - wybacz, ale musisz mieć chyba jakąś dziwną rodzinę...
- Rozwiń, proszę.
- No to, że tak się godzisz ze swoim losem.. i że znalazłaś sobie faceta, który ma Ciebie i Twoją urodę w nosie... nie wynika z posiadania rewelacyjnych układów rodzinnych. Ludzie z rewelacyjnych układów szukają sobie bardziej zaangażowanych partnerów.
- Cóż.. rewelacyjne zdarzają się chyba niezmiernie rzadko... No tak mam wbite do łba, że małżeństwo jest nierozerwalne. I widać za mało lania zebrałam. Daj sobie spokój ze mną - ponawiam prośbę - przepraszam Cię. Bardzo.
- Nie o to chodzi. Wiesz chyba, że jakiego się miało rodzica, takiego się odruchowo szuka partnera? Ogólnie mówiąc: jeśli ja miałem niemiłą mamę, to odruchowo szukam niemiłych kobiet. "Niemiła" to taki skrót myślowy... Niemniej większość pań, które poznałem jest podobnych do niej albo do mojej siostry. To samo dotyczy kobiet. Na ogół szukają sobie panów podobnych do tatusiów. Moja exdziewczyna, której ojcem jest wyjątkowy kombinator, zawsze jest w towarzystwie podobnych do niego panów... Moja znajoma, której ojciec jest zamkniętym w sobie kłamczuchem, usiłuje z tym walczyć.. Ale ciężko jej jest nie podejrzewać facetów o oszukiwanie jej. I tak dalej... To jest jedna strona medalu. Jest tak, że człowiek odruchowo zamiast miłych ludzi wybiera sobie niemiłych - tylko po to, zeby doświadczać porażek.
A drugą stroną Twojego medalu jest rezygnacja z tego, co Ci się uczciwie należy... Hej, jesteś tam...?
- Jestem, jestem. Ale to chyba nie ma miejsca w moim przypadku... Tata był najlepszy na świecie, relacje wzajemne jego i mamy też nie były złe, choć to ona "nosiła spodnie".. Inna sprawa, że niewiele pamiętam, bo on zmarł, kiedy ja miałam 14 lat. A mama sporo czasu była za granicą...
- Ano właśnie.. Tata był fajny, ale w pewnym momencie nieosiągalny: chorował, później zniknął. A teraz co miałaś? Widzisz podobieństwo?
- No ale to powiedzmy od 12 roku życia. Wcześniej byłam podręcznikową "tatusiową córeczką"..
- Więc w pewnym sensie było jeszcze gorzej, niż z okropnym ojcem: było miło i się skończyło.
- Jakieś to dla mnie trochę naciągane - oponuję.
- Nie. Jak jest się dzieckiem, to do człowieka dociera, że facet sobie pójdzie. To tyle, co zapada w podświadomość. Mam znajomą, której ojciec zmarł, jak była dziewczynką. Wcześniej też było jej super. Jej faceci to osoby, które w ogóle nie rozumieją jej emocji i w sumie mają ją w nosie. Tudzież mają skłonności do niezapowiedzianego niczym odejścia.
Jak się jest dzieckiem to się zupełnie inaczej odbiera. Człowiekowi się wydaje, że jak tatuś zniknął, to się na niego nie zasługiwało...
- Jak się jest dzieckiem, to może i tak. Ale 14-latka to już chyba troszkę inaczej...
- To sprawa indywidualna jest. Ja miałem 41 lat, jak zmarła moja mama. A wyjątkowo ciężko mi było się pozbierać. I miałem wrażenie, że moje życie jakieś bez sensu jest teraz. Psychika człowieka tam w środku nie reaguje logicznie.
- No tak, ale Twoja mama wmawiała Ci nieco złych i nieciekawych rzeczy... Można wtedy odbierać, że się nie zasługuje. Mnie tata nosił na rękach...
- Powiem Ci, jak podświadomość może rozumować.. Nie było Ci dobrze, jak tata umarł, co?
- No oczywiście, że nie.
- No właśnie. Więc podświadomość może rozumować tak: z tatą czułam się bardzo blisko, rozstanie z nim było bardzo nieprzyjemne, więc poszukam sobie kogoś, z kim nie będę musiała poczuć się za blisko... i w ten sposób zabezpieczę się przed kolejną nieprzyjemną stratą. Zdziwiłabyś się, jakie w psychice są sprytne pomysły...
- Nie, nie sądzę... Nie szukałam w ten sposób.. Nie mogłam mieć pojęcia, że to się tak potoczy..
- A skąd. Nie doceniasz mocy stwórczej podświadomości. To jest niesamowite, jak bardzo potrafimy wpływać na nasz los, dokonując nieświadomych wyborów. A później człowiek myśli, że to się tak samo ułożyło... Jeśli ma się coś tam w podświadomości, to człowiek postępuje
według tego programu, w ogóle nie zdając sobie z tego sprawy. I wszystko tak układa, by program mógł zadziałać... Przykładowo ludzie z rodzin alkoholowych znajdują sobie osoby niepijące. Za to ze skłonnością do picia. Ukrytą. I po paru latach osoby te stają się alkoholikami. To jest niesamowite zupełnie, jak podświadomość potrafi nas wpakować w kłopoty.. i to z wyprzedzeniem.
A druga strona Twojego medalu to rezygnowanie z oczekiwań. Jak człowiek nie chce tego, co mu się uczciwie należy; rezygnuje ze swoich pragnień, to niestety, ale nie odbywa się to bez strat. W psychice nic nie ginie... Takie rezygnowanie generuje gniew. A on może działać po cichutku i niezauważalnie. Ale działa. Czyli albo problemy ze zdrowiem.. albo przyciąga trudności z zewnątrz. Albo jedno i drugie... Tu mam spore doświadczenie z autopsji .. - przerywa na chwilę, po czym stwierdza:
- dobra już nie będę Cię męczył........ póki co ;) Mozesz sobie teraz poprzemyśliwać, a ja Cię później odpytam z wniosków...
- Szkoda że Cię tu nie ma... - wtrącam myśl oderwaną zupełnie. Od dłuższego już czasu myślę bowiem, że dobrze byłoby pogrzebać w sobie porządnie, mieć go pod ręką, zrobić porządek z niektórymi złogami różnych paskudztw w psychice...
- Czemu szkoda...? No...? Odpowiadaj? - dopytuje się natychmiast.
- Wiesz, jak mówią dzieci w przedszkolu? "No bo tak" - jak zwykle robię unik.
- A czemu po prostu nie możesz odpowiedzieć?
- Tak po prostu poczułam. Grzebiesz we mnie. Zostaję z tym sama. Wiem coraz mniej. I czuję się jak w ślepej uliczce. Ani do przodu, ani do tyłu...
- Wręcz przeciwnie, Skowronku.. wiesz coraz więcej. Tylko musisz sobie tę wiedzę przyswoić...

3 komentarze:

  1. Nie wiem dlaczego, ale przyszedł mi do głowy taki fragment II Listu Pawła do Koryntian 13, 4-5: Choć bowiem Mesjasz ukrzyżowany został w słabości, lecz żyje z mocy Bożej. Bo i my jesteżmy słabi w Nim, lecz będziemy żyć w Nim z mocy Bożej wśród was. Poddawajcie samych siebie próbie, czy trwacie w wierze, doświadczajcie siebie: czy nie wiecie o sobie, że Jezus Chrystus jest w was? Chyba żeście próby nie przeszli!

    Mam nadzieję, że mi wybaczysz to biblijne wtrącenie. To piąkny dla mnie fragment, znajdujący swoje dopełnienie w przeciwobrazie zawartym w I Liście Pawła do Koryntian 13, 1-13. Zdaje się, że w Kościele rzymskim raczej rzadko te kluczowe fragmenty zestawia się ze sobą? Tymczasem miłość i cierpienie są ze sobą powiązane nierozerwalnie i bez siebie nie istnieją!

    Pozdrawiam

    Arianka

    OdpowiedzUsuń
  2. Arianko, skoro przyszedł - widać nie bez przyczyny. Prosiłam dziś na Mszy o rozeznanie i światło Ducha Św., bo sama się gubię. I mam wrażenie, że gubię się coraz bardziej. Więc być może to odpowiedź. Duch wieje, kędy chce. Nie mam Ci czego wybaczać. I masz rację, że te dwa fragmenty raczej się w parze nie pojawiają. Przynajmniej jeśli chodzi o Słowo czytane podczas mszy - może dlatego, że mamy jedno czytanie ze ST, drugie z NT [czyli Dzieje, listy i Apokalipsa], no i trzecie, czyli fragment z Ewangelii. Choć samo połączenie miłości i cierpienia przewija się jak najbardziej. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  3. Pisałam już kiedyś, abyś pilnie wsłuchiwała się w Głos, jaki się w Tobie będzie rozlegał. Ten, co rani także leczy. I na pewno nie pozostawi Ciebie samej sobie. Pamiętaj jednak, że On jest Bogiem ukrywającym się, jak pisze Izajasz (45, 15). A czyni tak, aby usilniej Go szukano. Dlatego czasami może Ci się wydawać, że Go nie ma i jesteś pozostawiona samej sobie. Ale to ma głęboki sens i cel. Ma wykrzesać z Ciebie aktywne poszukiwanie Go, stawianie pytań, znajdowanie odpowiedzi. Ten sam Izajasz pisze tak (30, 20-21): A chociaż IEUE dał wam chleb niewoli i wodę ucisku, to jednak nie będzie się już ukrywał twój nauczyciel. A gdy będziecie chcieli iść w prawo, albo w lewo, twoje uszy usłyszą słowo odzywające się do ciebie z tyłu: To jest droga, którą macie chodzić!

    Dobrej nocy!

    Arianka

    OdpowiedzUsuń